mogła uśmiechnąć się do niego, chciała mu dać poznać, że słyszała wszystko, że była bardzo wdzięczna za to, że go czuje tu, przy sobie, że już o tamtej nie myśli. Zwykle okazywał on wstręt do wszelkiego cierpienia, uciekał za najmniejszą słabością kogoś z rodziny; niezdolny do pielęgnowania chorych — tak mało, jak mówił, był pewnym swoich nerwów, iż w każdej chwili obawiał się wybuchnąć płaczem. To też doznawała ona zdziwienia i zarazem wielkiej wdzięczności, widząc go poświęcającego się dla niej w ten sposób. On sam nie mógłby powiedzieć, jakie to było to uczucie gorące, które go podtrzymywało i sprawiało, że sobie tylko ufał, iż jej ulgę przyniesie. Gorący uścisk jej małej rączki wzrusza go, chciał ją uspokoić.
— To nic najdroższa... Cazenove zaraz przyjedzie... Przedewszystkiem nie bój się tylko.
Nie otwierała oczu, ale złamanym swym głosem szepnęła:
— O! ja się nie boję... To ciebie kłopocze i dlatego mi przykro.
Potem jeszcze ciszej, tak, że zaledwie mógł dosłyszeć, dodała:
— Co? przebaczysz mi... byłam dziś brzydka, niegrzeczna...
Pochylił się, chcąc ją pocałować w czoło, jak żonę, ale nie mógł tego uczynić, musiał się cofnąć, gdyż łzy go dusiły. Przyszło mu na myśl przygotować przynajmniej w oczekiwaniu doktora coś uspakajającego. Mała apteczka Paulinki była tuż w szufladce stolika zamknięta. Ale bał się, aby się nie pomylić; począł się jej samej dopytywać, co się we flaszeczce znajduje, nakoniec zdobył się na tyle tylko, że wlał kilka kropel morfiny do szklanki wody z cukrem. Gdy połykała łyżeczkę tego płynu, ból był widocznie tak silny, że bał się dodać jej drugą. Tyle tylko zrobić potrafił, nie czuł się na siłach spróbować czegoś więcej. Oczekiwanie stawało się dlań strasznem. Gdy nie mógł już patrzeć na jej cierpienia, stojąc na chwiejących się nogach przed jej łóżkiem, wracał uparcie do swoich książek, przekonany, że znajdzie nareszcie opis choroby i lekarstwo na nią. Czyżby to miała być
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/131
Ta strona została przepisana.