niany przez wszystkich, który, opuszczając nareszcie swoje schronienie pod łóżkiem, wysunął się i zbliżył do łóżka dziewczyny, której jedna ręka leżała na kołdrze. Pies zaczął lizać tę rękę z taką delikatnością i taką w swych ślepiach słodyczą, że Lazar, wzruszony do głębi, wziął go za szyję i pieszczotliwie rzekł:
— Widzisz, mój biedny stary, pani chora!... Ale ni; bój się, to nic... jeszcze będziemy latali we trójkę po wybrzeżu.
Paulinka otworzyła oczy i mimo bolesnego skrzywienia twarzy, uśmiechnęła się.
Odtąd zaczęła się egzystencja pełna trosk i niepokojów, życie trwożliwe, jak zwykle w pokoju chorego Lazar, ulegając uczuciu dzikiego prawie przywiązania, wypędzał z niego wszystkich, zaledwie pozwalał matce i Ludwice wejść rano na chwilę, dla dowiedzenia się o stanie zdrowia chorej i dopuszczał tylko Weronikę, w które odgadywał czułość prawdziwą. W pierwszych dniach pan Chanteau próbowała wytłumaczyć mu nieprzyzwoitość tego pielęgnowania chorej panienki przez młodego człowieka, ale rozgniewał się i oburzył wykrzykując, że przecież jest prawie jej mężem i że przecież i lekarze pielęgnuje chore kobiety. W istocie między nimi nie było tej zwyklej wstydliwości i pruderji, zresztą cierpienie, a może śmierć blizka, znieczulały zmysły. Oddawał jej wszystkie drobne przysługi, podnosił ją, układał napowrót na łóżku, jak brat współczujący, który w tem ciele upragnionem a cierpiącem, nie widział nic, jeno gorączkę, która je trawiła. Było to jakby przedłużenie ich dzieciństwa, kiedy oboje zdrowi kąpali się razem w morzu i kiedy jak małego chłopaczka ją traktował. Świat cały niknął, nie istniało dla niego nic, nic, tylko lekarstwo, jakie wypić miała, zapowiedziane polepszenie na próżno oczekiwane z godziny na godzinę, drobne szczegóły życia zwierzęcego, nabierające nagle szczególnej ważności, decydujące o radości lub smutku dnia całego. I noce następowały po dniach, egzystencja Lazara była jakby zawieszona nad przepaścią, z obawą w każdej chwili zapadnięcia się w czarną otchłań rozpaczy.
Co rano doktór Cazenove odwiedzał Paulinkę nawet
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/135
Ta strona została przepisana.