strach go przejmował tem większy, że zabobonny. Czyż słońce wstanie jeszcze kiedy, myślał!
Pewnej nocy Lazar usiadł przy samem łóżku i wziął w swoje dłonie rękę Paulinki, jak to robił często, chcąc, aby wiedziała, że jest przy niej, że jej nie opuszcza ani na chwilę. Doktór odjechał o dziesiątej wściekły, nie ręcząc za nic. Do tej chwili młody człowiek miał przynajmniej tę pociechę, że przypuszczał, iż ona sama nie pojmuje wielkości niebezpieczeństwa, w jakiem się znajduje. Przy niej mówiono tylko o zwykłem zapaleniu gardła bardzo bolesnem wprawdzie, ale które przejdzie jak prosty katar. Ona sama wydawała się bardzo spokojną, odważną, zawsze wesołą mimo cierpienia. Gdy robiono jakieś projekta, mówiąc o jej rekonwalescencji, uśmiechała się. I tej nocy właśnie przed chwilą słuchała jak Lazar na pierwsze jej wyjście, projektował wycieczkę na wybrzeże. Potem nastała cisza, ona zdawała się zasypiać, po dobrym jednak kwadransie, pocichu, bardzo pocichu, lecz wyraźnie szepnęła:
— Mój drogi, zdaje mi się, że twoją żoną będzie inna.
Osłupiał, dreszcz go przejął.
— Co mówisz? — zapytał.
Otworzyła oczy i patrzyła na niego ze spokojem i rezygnacją.
— Wiem ja dobrze, co mi jest... i lepiej że wiem, przynajmniej was wszystkich pożegnam.
Lazar rozgniewał się.
— Co ci też za szaleństwa do głowy przychodzą! Któż widział... takie myśli... Mim tydzień minie, będziesz zdrowa jak rybka.
Puścił jej rękę i pod jakimś pretekstem uciekł do swego pokoju, gdyż łkania dusiły go. Tam pociemku rozpłakał się, padając na łóżko, na którem nie sypiał. Nagle straszna pewność ścisnęła mu serce; Paulinka umrze, może nawet tej nocy nie przeżyje, i myśl, że ona wie o tem, że jej milczenie do tej chwili było tylko objawem delikatności kobiecej, która nawet wobec śmierci oszczędzała otaczających ją, powiększała jego rozpacz. Ona wie, ona będzie czuła zbliżającą się chwilę konania, a on będzie
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/139
Ta strona została przepisana.