Gdy doktór odjechał, Ludwika chciała iść na górę ucałować Paulinkę. Ta ostatnia cierpiała jeszcze strasznie, ale zdawało się, że teraz cierpienie już się nie liczy. Lazar wesoło zachęcał ją do zniesienia bólu odważnie i przestał udawać, przesadzał nawet minione niebezpieczeństwo, opowiadając jej, że trzy razy zdawało mu się, iż ją już nieżywą na ręku trzyma. Ona jednak nie okazywała tak bardzo radości swej z tego, że jest ocalona, ale przejęte była rozkoszą życia po odważnem przyzwyczajeniu się do myśli o śmierci. Na zbolałej tej twarzyczce malowało się rozczulenie, uścisnęła go za rękę, szepcząc z uśmiechem:
— Widzisz mój drogi, nie ujdziesz twej doli, będę twoją żoną.
Nakoniec rekonwalescencja rozpoczęła się wielką sennością. Spała dnie całe spokojnie, oddychając lekko, w śnie tym znajdując odżywienie. Minuszka, którą wypędzono z pokoju w godzinach ogólnego zdenerwowania z powodu tej choroby, skorzystała z tego spokoju i wsunęła się tam napowrót. Wskakiwała lekko na łóżko, zwijała się w kłębek i kładła się przy boku swojej pani. I ona też przepędzała tam dnie całe z ciepła pościeli kontenta. Czasem myła się godzinami całemi, wylizując sobie sierść języczkiem, ale ruchem tak delikatnym, że go chora nie czuła nawet. Tymczasem Maciek, również już do pokoju wpuszczany, chrapał jak człowiek, wyciągnięty na dywaniku przy łóżku.
Jednym z pierwszych kaprysów przychodzącej do zdrowia Paulinki było, że w następną sobotę kazała sobie przyprowadzić do pokoju swoich małych przyjaciół. Zaczęto jej pozwalać już jeść jajka na miękko, po surowej djecie, jaką przez trzy tygodnie zachowywała. Dzieci przyjąć mogła siedzący ciągle jeszcze bardzo osłabiona. Lazar musiał znowu otwierać tę komodę i dawać jej pięciofrankówki. Ale gdy wypytała o wszystko malców i gdy z uporem uregulowała, jak mówiła, swoje zaległości, tak była znużona, że ją bezprzytomną na łóżko zanieść było trzeba. Dopytywała się też o palisady i ścianę z desek i codzień dowiadywała się, czy się jeszcze trzymają. Belki w istocie osłabły i kuzyn jej kłamał mówiąc, że tylko dwie czy trzy deski się oderwały. Pewnego poranku, 138
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/144
Ta strona została przepisana.