czyna. — Jeszcze w przeszłym miesiącu porządną dałam nauczkę żonie pewnego notarjusza, która plotła o tem niestworzone rzeczy, nie wiedząc nawet od czego się to zaczyna... Prędzejby rzekę zatrzymał w biegu, jak złe języki.
Od tej chwili, pani Chanteau nie powstrzymywała się już. Tak, oni byli ofiarami dobrego serca. Czyż przed przybyciem Paulinki potrzebowali kogo? A gdyby jej byli oni nie wzięli, gdzieżby się teraz poniewierała, pewno w jakim kącie Paryże! I wyborni są ludzie — mówiła — którzy gadają o jej pieniądzach; pieniądze, z których oni osobiście tylko przykrości doznali, pieniądze nieszczęśliwe, które ruinę w dom wniosły. Boć przecież fakta same za siebie mówią, nigdy jej syn byłby nie wlazł w tę głupią eksploatację traw morskich, nigdyby mu nie przyszło na myśl tracić czas na jakieś projekta przeszkodzenia morzu w niszczeniu Bonneville, gdyby nie ta nieszczęsna Paulinka, która mu głowę zawraca. Dobrze jej tak, że sobie w tem pieniądze straciła, on biedny chłopczyna stracił też w tem dużo zdrowia i o przyszłości zapomniał! Pani Chanteau uspokoić się nie mogła w zaciętości przeciw tym stu pięćdziesięciu tysiącom franków, po których jeszcze nie ochłonęło jej biurko. Te wielkie sumy pochłonięte i potem te małe brane codzień i powiększające lukę, wyprowadzały ją z cierpliwości, jakby pojmowała w nich ten zły ferment, w którym rozłożyła się i rozpadła jej uczciwość. Dziś rozkład był już zupełny, niecierpiała Paulinki całą siłą i ilością pieniędzy, które jej roztrwoniła.
— Bo i cóż, można powiedzieć takiemu uparciuchowi jak ona — mówiła dalej. — Jest skąpa w głębi duszy i jednocześnie trwoni pieniądze jak nikt. Rzuca dwanaście tysięcy franków w morze, dla dobra rybaków z Bonoeville, którzy drwią z nas wszystkich. Pasie i odziewa brudne i przez robactwo jedzone dzieciaki z całej wsi, a ja słowo honoru daję, drżę gdy mi przychodzi żądać od niej dwa franki. Pogódź-że to!... To serce twarde jak skała, a pozornie wygląda jakby wszystko oddać chciała.
Czasem Weronika wchodziła, przynosząc talerze lub podając herbatę i wlokąc się powoli słuchała, a nawet pozwalała sobie wtrącić się czasem.
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/147
Ta strona została przepisana.