— Panna Paulina, kamienne serce! I pani może tak mówić!
Surowem spojrzeniem pani Chanteau nakazywała jej milczenie. Potem, opierając łokcie na stole, zaczynała skomplikowane rachunki, mówiąc jakby sama do siebie;
— Już Bogu dzięki nie mam obowiązku pilnować jej pieniędzy, ale ciekawa bym była, wiele się jej jeszcze zostało. Pewno już nie ma siedemdziesięciu tysięcy franków, przysięgłabym!... Bo policzmy tak z grubsza: trzy tysiące na te wściekłe doświadczenia, conajmniej dwieście franków jałmużny co miesiąc i dziewięćdziesiąt franków na utrzymanie... to płynie prędko jak woda... Założyłabym się Ludwiniu, że ona się zrujnuje! Tak, jestem przekonana, jeszcze ty ją w biedzie na barłogu zobaczysz... A jak się zrujnuje, to któż ją będzie chciał wziąć i co będzie robiła żeby żyć?...
Weronika nie mogła już wytrzymać.
— Przecież ją pani za drzwi nie wyrzuci, spodziewam się.
— Co ty gadasz, co? — zaczynała pani z wciekłością Słyszałaś, Ludwiniu, co ona gada... kto tu mówi o wyrzuceniu kogokolwie za drzwi... nigdy nikogo za drzwi nie wyrzucałam... Mówię tylko, że niema nic głupszego, jak kiedy się dostanie w spadku majątek, roztrwonić go i spaść potem komu na kark... Usłyszałaś, no to idźże sobie teraz do kuchni.
Służąca odchodziła niezadowolona, pomrukując pod nosem. I zapanowała cisza, podczas której Ludwika podawała herbatą. Nie było już słychać nic, tylko przewracanie kartek dziennika, który Chanteau czytał aż do ostatniej sylaby. Czasami stary zamieniał kilka wyrazów z młodą dziewczyną.
— Skąpa, mogłabyś dołożyć kawałek cukru... A odebrałaś nareszcie list od ojca?...
— Ale, łatwo to pomyśleć i powiedzieć list od ojca! — odpowiedziała, śmiejąc się. — Ale, kochany panie, jeśli tu państwu zawadzam, to mogą sobie pojechać. Już i tak macie dużo kłopotu z chorą Paulinką... Nie moja jednak w tem wina, chciałam uciekać, toście mnie zatrzymali.
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/148
Ta strona została przepisana.