cych jej siłach, w radości powracającego zdrowia, wielką mimo jej wiedzy część zajmowała rozkosz przebywania ciągle razem z nimi.
— A co! to panienkę bawi patrzeć na tych ludzi — powtarzała codzień Weronika, zamiatając pokój. — Bo i prawda, to lepiej jak czytać. Mnie od książki zaraz głowa pęka. A jeszcze jak idzie o to, żeby sobie krew odświeżyć, to widzi panienka trzeba tak jak indyk otworzyć dziób na słońce i łapać je całem gardłem.
Zwykle nie bywała rozmowna, uważano ją nawet za skrytą, ale z Paulinką gawędziła przez przyjaźń w przekonaniu, że ją to rozweseli.
— Dziwna bo to doprawdy robota! Ale niech-tam, byle się to panu Lazarowi podobało. A jak mówią, żeby się podobało, to jeszcze mi się jakoś zdaje, że on już do tego nie jest tak bardzo wyskoczny! Ale to dumna sztuka, upiera się przy swojem, choćby go to na śmierć zamęczyć miało... A zresztą ma rację że pilnuje, bo jak tylko tych pijaków robotników na jedną chwilę z oka spuścił, to mu zaraz kołki na opak wbijają.
Zmachnąwszy energicznie szczotką pod łóżkiem, mówiła dalej:
— A ta księżniczka?...
Paulinkę, która niezbyt uważnie słuchała, budził ten niezwykły wyraz.
— Jaka znowu księżniczka?
— No, przecie panna Ludwika, przecie się tak puszy, jakby Jowiszowi z żebra wyskoczyła... Gdyby panienka widziała w jej pokoju wszystkie te słoiki, pomadki, likwory! Jak tylko wejść, tak zaraz rżnie w nos jak pięścią ten zapach... A jednak ona nie jest taka ładna jak panienka.
— O! ja, moja Weroniko, już jestem sobie prosta wieśniaczka — mówiła Paulinka z uśmiechem. — Ludwika jest bardzo milutka i wdzięczna bardzo.
— Może, ale ciała na niej co nie ma, to nie ma. Widzę ja dobrze jak się myje... gdybym ja mężczyzną była, nie wahałabym się ani na chwilę.
W zapale rozmowy przychodziła do okna 1 opierała się obok Paulinki.
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/157
Ta strona została przepisana.