— I cóż, nic, niema nikogo — odpowiedział Lazar. Doszedłem aż do Verchemont, tam wlazłem pod szopę oberży i patrzyłem przez godzinę na drogę, która jest prawdziwą reką błota. Nie przyjechały!... Bałem się, że będziesz o mnie niespokojny, ojcze, i wróciłem.
Lazar, skończył w sierpniu liceum w Caen, gdzie zdawał egzamin dojrzałości i od ośmiu miesięcy bawił w domu, nie mogąc się zdecydować na wybór zajęcia i namiętnie oddając się muzyce, co doprowadzało do rozpaczy jego matkę. Pojechała rozgniewana na niego, za to że nie chciał z nią jechać do Paryża, gdzie spodziewała się przy okazji znaleźć mu jakieś stanowisko. Z powodu tych nieporozumień, panował w całym domu jakiś kwas, który wspólne życie powiększało ciągle.
— A teraz, kiedym cię już uprzedził ojcze, — zaczął znowu młody człowiek — możebym dotarł aż do Arromanches?
— Nie, nie, daj pokój, noc zapada! — zawołał Chanteau — niepodobna żeby matka nie dała znać o sobie — Może telegram... ale słuchajcie... coś jakby turkot...
Weronika otworzyła drzwi.
— Prawda jedzie!... to powozik doktora Cazenove! — zawołała. — Czy miał przyjechać, proszę pana?... O la Boga! toćto pani!
Wszyscy żywo przed dom wybiegli. Wielki pies górskiej rasy mieszanej z neufunlandzką, który spał w kącie przedsionka, wybiegł też, szczekając gwałtownie. Na ten hałas mała kotka, biała, z delikatną minką, ukazała się na progu, ale wobec podwórza pełnego błota z wstrętem wstrząsnąwszy się, usiadła na czystem miejscu u szczytu schodków, ciekawie się przypatrując.
Tymczasem kobieta lat około pięćdziesięciu, wyskoczyła z powoziku ze zwinnością młodej dzieweczki. Była ona drobna i szczupła, włosy miała jeszcze zupełnie czarne, twarz przyjemną, którą szpecił duży nos, ambicję zdradzający. Jednym skokiem pies rzucił się do niej, oparł łapy na jej ramionach i zaczął całować.
— No, Maciek, pójdziesz! — wołała pół gniewnie. — Głupi jesteś;... No dosyć tego! pójdziesz!
Lazar, dążąc za psem, biegł ku niej, wołając:
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/16
Ta strona została przepisana.