sty swojej. W zakłopotaniu swem, ogłupiały Lazar chciał nareszcie wtrącić się między nie, gdy wtem Paulinka wypuściła z rąk Ludwikę, wstrząsnąwszy nią z taką siłą, że ta ostatnia padła plecami na szafę.
— Słuchaj! nie wiem co się ze mną dzieje! Boje się siebie samej!... Idź precz! wynoś się! precz!
I od tej chwili, miała na ustach tylko ten jeden wyraz; tym wyrazem goniła ją przez cały pokój, wypchnęła do sieni i spędziła ze schodów, policzkując ją tym ciągłym krzykiem:
— Precz! precz! zabieraj rzeczy!... precz!... precz!...
Pani Chanteau tymczasem stała ciągle w tem miejscu, gdzie ją biegnąca Paulinka zestawiła, na pierwszem piętrze nad schodami. Szybkość z jaką odbyła się powyższa scena, nie pozwoliła jej wdać się w sprawę. W tej chwili jednak głos jej powrócił, jednym gestem nakazała synowi, żeby się zamknął u siebie, potem udając zdziwienie, starała się najprzód uspokoić Paulinkę. Ta ostatnia, goniąc Ludwikę aż do drzwi pokoju w którym sypiała, krzyczała ciągle;
— Precz!... precz!...
— Jakto precz? gdzie ona ma iść? głowę straciłaś czy co?
Wtedy młoda dziewczyna głosem przez gniew dławionym, opowiedziała co się stało. Wstręt ją ogarniał, dla jej natury prawej był to czyn najpodlejszy, niegodzien przebaczenia. Czem więcej o tem myślała, tembardziej się unosiła oburzona w swem zamiłowaniu prawdy i wierności uczuć. Kto się oddaje, ten się nie odbiera.
— Precz! pakuj się natychmiast! precz!...
Ludwika przerażona, nie znajdując ani słowa na swoją obronę, już otworzyła szufladę i zaczęła wyjmować swoją bieliznę. Ale pani Chanteau zaczęła się gniewać.
— Zostań Ludwiniu!... Ja tu przecież jestem panią w moim domu! Kto śmie rozkazywać tutaj i wypędzać odemnie moich gości!?... To ohyda, nie jesteśmy przecież przekupkami.
— Więc nie słyszałaś, ciotko!? — krzyknęła Paulinka. — Zaszłam ich tam na górze z Lazarem... całowali się!
Matka wzruszyła ramionami. Cała zawiść jaka się
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/167
Ta strona została przepisana.