Pani Chanteau słuchała z otwartemi ustami, oszołomiona tym niespodziewanym potokiem słów.
— Ja tam proszę pani nie lubię gadać, ale mnie za język nie trzeba ciągnąć, bo już jak gadam to gadam... To tak... kiedyście ją tu przywieźli tę małą, byłabym ją do morza rzuciła, to prawda, ale nie mogę ścierpieć jak się dokucza ludziom, a wy ją męczycie tutaj tak, ze nareszcie przyjdzie do tego, że którego dnia, pierwszy kto jej dotknie po łbie odemnie dostanie... Aha! ja sobie z was drwię! możecie mnie służbę wymówić, ale się ona odemnie pięknych rzeczy dowie! Tak, tak, powiem, wszystko jej powiem, wszystko coście jej zrobili, wy niby poczciwi!...
— Milcz-że już ty szalona — szepnęła pani zaniepokojona tą nową sceną.
— Nie! nie będę milczała... To już zanadto podle, rozumie pani! Już od kilku lat w gardle mnie to piecze. Czy to nie dosyć dla was, żeście jej pieniądze zabrali, jeszcze wam było potrzeba serce jej poćwiartować... Ho! ho! nie głupiam ja, widziałam dobrze jakeście to mechanizowali!... A i tamten, pan Lazar, może tam i nie tak bardzo hytry, ale nie wiele więcej wart i on by ją uśmiercił przez samolubstwo... dla tego tylko, żeby się nie nudził... Oj, nędza, nędza! Już się tak czasem ludzie rodzą na to, żeby ich drudzy pożerali.
Czyszczony lichtarz wypadł jej z ręki; schwyciła rondel, który pod uderzeniami jej ścierki huczyć zaczął jak bęben. Pani Chanteau przez chwilę myślała, czyby jej odrazu nie wyrzucić za drzwi, ale zdołała się przezwyciężyć i zapytała jej o ile mogła najspokojniej.
— A więc nie chcesz iść na górę pomówić z nią... To dla jej dobra, żeby jej przykrości oszczędzić.
Weronika znowu milczała. Nakoniec mruknęła:
— Dlaczego nie mam iść, co rozsądek to rozsądek, co się robi w złości to zawsze nie wiele warto.
Umyła sobie ręce, potem odwiązała brudny fartuch. W chwili, gdy nareszcie zdecydowała się otworzyć drzwi do sieni dla wyjścia na schody, rozległ się krzyk płaczliwy. Był to bezustanny jęk chorego, bolesny i denerwują-
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/170
Ta strona została przepisana.