dusszami pani Chanteau zdawała się jakby rozleniwiałą i przez lenistwo tylko w łóżku leżącą, tylko krótki i trudny oddech zdradzał jej stan chorobliwy. Przed nią stał Lazar, jąkając:
— Więc chcesz mamo, żebym cię przewrócił na prawy bok?
— No tak, posuń mnie trochę... Ach! biedny mój chłopcze, jak ty trudno pojmujesz.
Ale już w tej chwili młoda dziewczyna podnosiła ją i przesuwała.
— Pozwól mnie to zrobić, ciociu, ja się tego przy wuju nauczyłam... No, teraz dobrze?
Pani Chanteau zagniewana pomrukiwała cicho, że ją potrącają. Nie mogła ona zrobić najmniejszego poruszenia bez utrudnienia oddechu i teraz przez chwilę ledwie dyszała, zieleniejąc prawie na twarzy. Lazar cofnął się za firanki łóżka dla ukrycia swojej rozpaczy. Oparł się o ścianę prawie omdlały, dając znak Paulince, że wszystko w nim się rwie i że już więcej nie ma odwagi. Jednak pozostał jeszcze, podczas gdy Paulinka nacierała nogi chorej tynkturą. Odwracał głowę, ale potrzeba widzenia zwracała ciągle jego oczy na te potwornie grube nogi jakby bezwładne masy ciała blado zielonawego, których widok dopełniał miary jego rozpaczy. Toteż, gdy Paulinka zobaczyła go tak zmienionym, uważała za konieczne oddalić go. Zbliżyła się, i podczas gdy pani Chanteau bardzo znużona tem jednem tylko przesunięciem z miejsca na miejsce zasypiała, szepnęła do ucha młodemu człowiekowi:
— Idź ty stąd lepiej.
Walczył z sobą przez chwilę, łzy oczy mu napełniały. Potem ustąpić musiał i, wstydząc się sam za siebie, wyszedł, przerywanym od łkania głosem, mówiąc:
— Boże mój! Boże! nie mogę, nie mogę!...
Gdy pani Chanteau obudziła się, nie zauważyła z początku nawet nieobecności swego syna, umysł jej opanowała jakaś ociężałość, skupiała się sama w sobie przejęta jedyną myślą, egoistyczną potrzebą życia. Jedynie tylko obecność Paulinki ją niepokoiła, chociaż ta ostatnia starała się schodzić jej z oczu, siadała zdaleka, poruszała się i mówiła jak najmniej. Ale gdy ciotka na wszystkie
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/185
Ta strona została przepisana.