tylko jeden wyraz ciągle wymawiały jej usta, jakby nim zarzuty odeprzeć chciała:
— Boże mój! Boże!
Ale pani Chanteau wycieńczała się, po takim gwałtownym ataku wściekłości, następował przystęp dziecięcej obawy. Głowa jej opadała na poduszki:
— Nie zbliżaj się!... nie dotykaj mnie!... Będę wołała ratunku jeśli się zbliżysz jeszcze na krok. Nie, nie, nie będę piła!... to trucizna!
Chwytała konwulsyjnie w ręce kołdrę, zasłaniała się poduszkami, odwracała głowę, zatykała usta. Gdy jej siostrzenica, nie wiedząc prawie co robi, postąpiła ku niej, chcąc ją uspokoić, krzyczeć zaczęła jak szalona:
— Zastanów się, cioteczko, przecież cię nie zmuszę do picia jak sama nie zechcesz.
— Ty zmusisz, masz w ręku butelkę. O boję się! ja się boję!...
W przestrachu tym i obronie, głowa jej Spadła za nizko, na twarz występować zaczęły, plamy fioletowe, zdawała się konać. Paulinka, widząc to, przestraszona, zadzwoniła na służącą. We dwie z wielką trudnością zdołały podnieść ją i ułożyć na poduszki.
Cierpienie osobiste Paulinki, katusze zazdrości i miłości, wszystko utonęło w tej wspólnej dla całego domu boleści. Nie myślała już o ranie serca swego, która wczoraj jeszcze żywą krwią broczyła; wobec tego stasznego nieszczęścia nie czuła już gniewu ani zazdrości. Wszystko to ogarnęła bezgraniczna listość, chciałaby móc kochać więcej jeszcze, poświęcić się, oddać się cała, znosić niesprawiedliwość i obelgi, byleby tylko ulżyć innym w cierpieniu. Było to odważne pragnienie wzięcia na siebie najgorszej części z życia wszystkich. Od tej chwili cała temu oddana okazywała przy tem łożu śmierci ten sam spokój i rezygnację, jaką miała wówczas, gdy jej samej śmierć groziła.
Ciągle na wszystko gotowa, niczem się nie zrażała. Powróciła nawet jej czułość, przebaczała ciotce swojej jej uniesienia i podejrzenia, żałowała jej tylko i myślą wolała widzieć ją taką, jaką była dla niej dawniej przed
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/192
Ta strona została przepisana.