gą... Straszna rzecz jednak, jak wielkie postępy choroba zrobiła od wczoraj!...
Weronika, która stała obok, wycierając szklanki, spojrzała niedowierzająco na doktora. Jakto, więc to prawda, więc pani jest tak niebezpiecznie chora, że umrzeć może!? to jej się w głowie nie mieściło. Do tej chwili, nie przypuszczała tego wcale, pomrukiwała po kątach, ciągle opowiadając o nieprzetrawionej złości i o tem, że pani chora jest na to, że wściekłości swej usprawiedliwić i wywrzeć na nikim nie może. Wiadomość o istotnem niebezpieczeństwie ogłupiła ją i gdy Paulinka kazała jej iść na górę, aby chorej samej nie pozostawiać, wyszła chwiejnym krokiem, wycierając ręce fartuchem i powtarzając:
— A to dopiero! a to dopiero!
— Doktorze — odezwała się Paulinka, która sama jedna w całym domu przytomność umysłu dochowała — trzebaby też pomyśleć i o wuju moim. Możeby go należało przygotować?!... Niech pan będzie łaskaw wstąpić do niego przed odjazdem.
W tej właśnie chwili wszedł i ksiądz Horteur. Dopiero rano dowiedział się o tem, co nazywał „niedyspozycją pani Chanteau.“ Gdy się dowiedział, że ta niedyspozycja była wistocie groźną chorobą, twarz jego opalona, wiecznie do słońca uśmiechnięta, przybrała wyraz istotnego smutku.
— Poczciwa pani! kochana! Czyż to być może!? Ona, którą jeszcze przed dwoma dniami tak żywą i zdrową widziałem...
Potem, po chwili milczenia zapytał:
— Czy mogę ją zobaczyć?
Rzucił on na Lazara spojrzenie, wiedział bowiem o jego niereligijności i obawiał się odmowy. Ale młody człowiek, przygnębiony nie zdawał się nawet rozumieć, co się dokoła niego robi i mówi. Natomiast Paulinka odpowiedziała mu stanowczo:
— Nie, nie dziś, księżę proboszczu. Ciocia nie wie sama jak groźnym jest jej stan, przyjście księdza zatrwożyłoby ją. Jutro może... zobaczymy...
— Dobrze, bardzo dobrze — odpowiedział pospiesznie ksiądz — miejmy nadzieję, że niema nic pilnego. Ale
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/194
Ta strona została przepisana.