małych pantofelków filcowych, Które sama włożyła na nogi Paulince. Wreszcie sama kazała sobie zdjąć trzewiki i znowu z worka wydobyła parę pantofli dla siebie.
— No, więc już podaję? — zapytała jesze raz Weronikę?
— Zaraz, zaraz... Paulinko, chodźno do kuchni tymczasem umyć ręce i twarz... Szalenie nam się jeść chce... Jutro się umyjemy jak się należy.
Paulinka pierwsza wróciła z kuchni, zostawiając ciotkę z nosem w miednicy. Chanteau wrócił na swoje miejsce przed ogniem i zasiadł w głębokim fotelu, żółtym Utrechtem pokrytym. Siedząc tak, machinalnym ruchem rozcierał sobie nogi w obawie bliskiego ataku podagry. Tymczasem Lazar krajał chleb, stojąc przed stołem, na którym symetrycznie ustawione cztery nakrycia stały od godziny. Obadwaj zaambarasowani, uśmiechali się do Paulinki; nie mogąc znaleść słowa dla rozpoczęcia z nią rozmowy. Ona spokojnie rozglądała się po sali, umeblowanej na orzech. Oczyma przechodziła od kredensu i pół tuzina krzeseł, do lampy zawieszonej na łańcuszkach z miedzi polerowanej i zatrzymała się najdłużej na pięciu oprawionych w ramy litografjach, przedstawiających cztery pory roku i widok Wezuwjusza, które to obrazy dziwnie odbijały na tle obicia papierowego, kasztanowatego koloru. Zapewne fałszywe lambrekiny papierowe na dąb malowane, w wielu miejscach naddarte, podłoga z ciemnemi, tłustemi plamami; i ogólne zaniedbanie tego pokoju wspólnego, w którym przeważnie żyła rodzina, przywodziły jej na pamięć piękną marmurową masarnię; gdyż wzrok jej posmutniał i przez chwilę zdawało się, jakby odgadywała kwasy i nieporozumienia, kryjące się pod powłoką poczciwości tego, tak dla niej nowego, otoczenia. Nakoniec oczy jej, które przez chwilę zatrzymały się na starożytnym barometrze, osadzonym w deseczce z złoconego drzewa, utkwiły w dziwnym jakimś przedmiocie, który zajmował cały wierzch kominka Było to coś, jakby pudło szklanne, przy zetknięciu z podstawą oblamowane wązką bordiunką z papieru niebieskiego. Pod szkłem coś jakby; zabawka dziecięca, jakby most drewniany w miniaturze, ale most niezwykło skomplikowanej struktury.
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/20
Ta strona została przepisana.