wówczas, gdy kuzynka schodząc z góry rzuciła mu się na szyję, ani podczas długiej okrutnej ceremonji pogrzebu. — Straszną swą utratą odczuł on dopiero za powrotem do domu pustego, a smutek jego zwiększały jeszcze wyrzuty, że poprzednio nie płakał więcej, w ostatnich chwilach konania, wówczas gdy jeszcze jakaś iskra życia tej, której teraz już nie było, tlała tu jeszcze. Dręczyła go jakaś trwoga, że nie kochał matki, chwilami łkania go dusiły. Teraz przyzywał ją nieustannie, nie rozstawał się z jej obrazem. Jeżeli wchodził na schody, spodziewał się ujrzeć ją wychodzącą ze swego pokoju i drobnym szybkim krokiem przebiegającą korytarz. Często odwracał się, zdawało mu się, że ją słyszał, tak przepełniony myślą o niej, że halucynacyjne miewał złudzenia, to widoku jej cieni na morzu, to szelestu jej sukni za drzwiami. Nie gniewała się na niego wcale, nawet nie patrzyła na niego, widział ją taką jak zwykle, jakby cień przeszłego życia. W nocy nie śmiał zgasić lampy, odgłos cichych jelców zbliżał się do łóżka, oddech jakiś muskał jego czoło w ciemności. I rana zamiast się zasklepiać, rozszerzała się coraz bardziej, za najmniejszem wspomnieniem następowało nowe wstrząśnienie nerwowe, nowe widzenie szybkie i natychmiast niknące, zostawiające po sobie tylko boleści i przeświadczenie nicości.
Wszystko w domu przypominało mu matką. Pokój jej został nienaruszony, ani jednego mebla nie poruszono z miejsca, naparstek leżał jeszcze na rogu stoliczka obok jakiegoś rozpoczętego hafciku. Na kominku wskazówka zatrzymanego zegara, znaczyła godziną siódmą minut trzydzieści siedm, chwilą ostatnią. Potem, gdy szybko szedł po schodach na górą, coś jakby nagłe postanowienie popychało nim. Wchodził do pokoju z sercem bijącem jak młot i zdawało mu się, że stare meble przyjaciele domu, biurko stolik, a szczególniej łóżko jakimś nowym majestatem przyobleczone zostały. Przez zamknięte okiennice wdzierał się blask świateł, a półcień ten, zwiększał jego niepokój, gdy szedł ucałować poduszką, na której zastygła głowa zmarłej.
Pewnego ranka, gdy wszedł tak bezwiednie prawie, zdziwił się niepomiernie: okiennice naoścież otwarte
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/215
Ta strona została przepisana.