wpuszczały do pokoju pełne światło dnia, snop promieni słonecznych rozcierał się po pokoju, dosięgał łóżka i ogarniał je aż do poduszki, a na wszystkich meblach rozstawione były kwiaty w doniczkach, jakie tylko w domu znaleźć było można! Po chwili przypomniał sobie, była to rocznica, urodziny tej, która już nie żyła, dzień co rok uroczyście obchodzony, który kuzynka jego zachowała w pamięci. Nie było tu nic, jak tylko biedne kwiaty jesieni: astry, margerytki, ostatnie róże już przez pierwsze przymrozki zwarzone, ale czuć w nich jednak było życie, okalały one swemi różnobarwnemi bukietami zegar zamarły, na którym zdawało się jakby się czas zatrzymał. Pobożna ta pamięć kobieca wzruszyła go głęboko. Płakał długo.
I sala jadalnia i kuchnia, taras nawet, pełne były wspomnień jego matki. Odnajdywał ją w drobnych przedmiotach rozrzuconych po całym domu, w zmianie zwyczajów, które wskutek braku czwartej osoby, nastąpiły nagle. Stało się to pewnym rodzajem manji, a mówić o tem nie śmiał, z jakąś niespokojną wstydliwością krył przed wszystkiemi te udręczenia nagłe, to bezustanne obcowanie ze śmiercią. Unikał nawet sposobności wymówienia imienia tej, której wspomnienie go prześladowało i można było myśleć, że już przychodziło zapomnienie, i podczas gdy nie było chwili, w którejby nie czuł bolesnego ściśnienia serca na jej wspomnienie, posądzić go można było o to, że nigdy o niej nie myślał. Tylko przenikliwe spojrzenie Paulinki go odgadywało. Wtedy próbował kłamać, zaklinał się, że o północy zagasił lampę, lub też, że jakaś praca nadzwyczajna pochłaniała go tak bardzo, że siedział aż do rana. Gdyby go ktoś o szczegóły chciał rozpytywać, gotów był się unieść gniewem. Chronił się do swego pokoju i tam oddawał się tym smutnym myślom, spokojniejszy w tym zakątku, w którym wzrósł, nie bojąc się, żeby ktoś tu przyszedł badać tajemnice jego cierpienia.
Od pierwszych dni próbował wychodzić i chciał rozpocząć na nowo dawne te długie i dalekie przechadzki. W ten sposób byłby przynajmniej uniknął pewnego milczenia służącej i smutnego widoku ojca, przygnębionego
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/216
Ta strona została przepisana.