w swoim fotelu, niewiedzącego, czem zająć swoje próżne dziesięć palców, Ale ogarnął go nieprzezwyciężony wstręt do chodzenia, nudził się poza domem nudą, która prawie chorobą była. Morze to z swem ciągłem kołysaniem się z temi upartemi falami, które po koźlemu tłukły się o wybrzeża dwa razy dziennie, gniewało go jak bezrozumna siła obca jego boleści, niszcząca tu na tem samem miejscu też same kamienie od wieków nieskończonych, siłą która nigdy nie płakała nad śmiercią człowieka. Było to za wielkie, za zimne i spieszno mu było wracać i zamknąć się, aby się czuć mniej małym, mniej ścieśnionym między nieskończonością wody i nieskończonością nieba. Jedno tylko miejsce ciągnęło go ku sobie, cmentarzyk, który otaczał kościół, matki jego tu nie było, tu myślał o niej z nadzwyczajną słodyczą i uspakajał się dziwnie mimo swej obawy nicości. Groby spały spokojnie pod trawą! Kilka wrzosów wyrosło pod osłoną ściany kościoła 1i słychać tu było tylko skrzyp chorągiewki blaszanej wichrami morskiemi obracanej i w tym zakątku zapominał się godzinami całemi, nie starając się nawet wyczytać na kamiennych płytach nazwisk tu leżących dawno zmarłych, które zmyły ulewne deszcze i burze zatarły.
Gdyby jeszcze Lazar wierzył w życie przyszłe, gdyby jeszcze mógł przypuścić, że poza czarnym murem śmierci kędyś odnajdują się dusze... ale tej pociechy mu brakło, był zbyt silnie przekonany o kończeniu się na ziemi indywidualności istoty umierającej i ginącej w wieczności życia. Był w tem jakby jakiś dziwny bunt swojego, „ja“, które nie chciało zginąć. Jakaż to radość rozpocząć gdzieindziej pomiędzy gwiazdami nową egzystencję z najbliższemi sobie krewnemi i przyjaciółmi. Jakby słodkiem czyniła konanie myśl., że się odnajdzie tam zginione uczucie, jakieś radosne powitanie przy spotkaniu i jakaż rozkosz odżyć wśród swoich nieśmiertelnym. Ale nie! to są litosne kłamstwa religji, które słabym chcą zakryć straszną prawdę. Nie, myślał, wszystko kończy się ze śmiercią, nic z uczuć naszych nie odradza się, pożegnanie tu, jest pożegnaniem na zawsze. O! nigdy już nie istnieć, nigdy! ten wyraz straszny doprowadzał go do szaleństwa, od niego
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/217
Ta strona została przepisana.