i ksiądz proboszcz to zaniedbuje; żeby choć czasem gracą szturgnął, ale i to nie!
Potem skarżył się na swoje kartofle, które od dwóch lat niszczały, chociaż ziemia dla nich powinna była być odpowiednia.
— Niechże ja księdzu proboszczowi nie przeszkadzam rzekł Lazar — może pilna robota.
Ksiądz wziął się też zaraz do rydla.
— Jeśli pan pozwoli, to i owszem... Te łobuzy przybiegną niedługo na katechizm, a chciałbym przed tem skończyć ten zagon.
Lazar usiadł na ławeczce granitowej, zrobionej z jakiegoś kamienia grobowego i opartej o mur cmentarza. — Przypatrywał się proboszczowi rozbijającemu kamienie, słuchał, nie słysząc prawie wyrazów, głosu jego podobnego do głosu starego dziecka i brała go ochota być tak biednym i prostym, z głową niczem nie zajętą i ciałem spokojnem jak on. Zostawiając poczciwca do takiej starości w tem nędznem probostwie, musiało go biskupstwo uważać istotnie za człowieka ubogiego duchem, zresztą należał on do tych, którzy się nie skarżą i których pragnienia są zadowolone, gdy mają chleb do jedzenia i wodę do picia.
— Nie musi to być wesoło, tak żyć między temi krzyżami — zaczął myśleć głośno młody człowiek.
Ksiądz zdziwiony zatrzymał się w swej pracy.
— Jakto niewesoło!?
— Tak, ma się ciągle śmierć przed oczyma, śni się pewno o niej w nocy.
Ksiądz Horteur wyjął fajkę z ust i splunął.
— Słowo daję, nigdy o tem nie myślę... wszyscy jesteśmy w ręku Boga.
Wziąwszy znów rydel, zagłębił go w ziemię uderzeniem nogi. Wiara jego chroniła go od bojaźni, nie szedł myślą poza katechizm: umiera się, idzie się do nieba, nie ma nic prostszego, mniej skomplikowanego i bardziej upakarzającego. Uśmiechał się z miną niedającego się przekonać. Myśl ciągła o zbawieniu wystarczała do wypełnienia jego słabej mózgownicy.
Od tego ranka, Lazar codzień prawie przychodził
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/219
Ta strona została przepisana.