Uśmiechnęła się, gdyż na ławce spostrzegła fajkę wyglądającą z pod bluzy proboszcza. Ksiądz też zrozumiawszy znaczenie tego uśmiechu, wydobył zaraz z ukrycia owe corpus delicti i, śmiejąc się poczciwie, tak jak zwykle, gdy go na tego rodzaju gorącym uczynku złapano, rzekł:
— Bo to doprawdy głupstwo... myślałby kto, że jaką zbrodnię popełniłem i z nią się kryję!... Niech tam, zapalę sobie jedną przy pani.
— Wie proboszcz co? — zawołała wesoło Paulinka, — chodź pan do nas, zjemy śniadanie wszyscy razem z doktorem i fajkę po deserze się wypali.
Uradowany ksiądz Horteur wykrzyknął:
— I owszem, niech tak będzie, przystaję... Idźcie naprzód... pójdę, włożę sutannę i, słowo honoru daję, zabiorę z sobą fajkę.
Było to pierwsze śniadanie, przy którem znowu dały się słyszeć śmiechy w sali jadalnej. Ksiądz Horteur przy kawie czarnej wydobył swoją fajkę, co zabawiło wielce współbiesiadników, ale czynił to z taką dobrodusznością, że wkrótce wydało się to wszystkim bardzo naturalnem. Chanteau jadł obficie i zdawał się swobodniej oddychać wobec tego pozoru życia, które się wkradało do domu. Doktór Cazenove opowiadał historje z podróży swych między dzikimi. Paulinka była uszczęśliwiona tym hałasem i tem ożywieniem, które myślała — może oddziała na Lazara i wyrwie go z tych smutnych wspomnień.
Zaraz też zaproponowała, aby powrócić do sobotnich obiadów, przerwanych z powodu śmierci ciotki. Proboszcz i doktór zaczęli przychodzić regularnie i dawne, zwyczajne życie wróciło. Żartowano, śmiano się i stary wdowiec klepał się po nogach, mówiąc, że gdyby nie ta przeklęta podagra, tańcowałby jeszcze, tak się rzeźkim i wesołym czuje. Tylko syn był ciągle jakiś niewyraźny, nieswój, rozmawiał z werwą, w której czuć było przymus i czasami raptownie w pośród tych słów i śmiechów dreszcz go przejmował.
Pewnej soboty, w chwili, gdy na stół podawano pieczeń, ksiądz Horteur został wezwany do konającego i, nie dokończywszy kieliszka, odszedł, — nie chcąc słuchać dok-
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/221
Ta strona została przepisana.