— Więc podaję, proszę pani — przerwała Weronika, stając we drzwiach kuchni.
— Dobrze, dobrze, moja kochana... Tylko słuchaj no, możeby lepiej odrazu zapalić lampę, bo już ciemno.
Noc istotnie zapadła tak szybko, że ponura sala jadalna oświetlona już była tylko odbłyskiem koksu z kominka. Było to nowe opóźnienie. Służąca ściągnęła lampę i nareszcie cztery nakrycia zajaśniały w promieniach żywego światła.
Zasiedli do stołu. Paulinka zajęła miejsce między wujem i Lazarem, naprzeciw ciotki, która jednak, nie usiadłszy jeszcze prawie, zerwała się znów z miejsca z żywością starej, szczupłej kobiety, ani chwili bez ruchu pozostać nie mogącej.
— Gdzie mój worek?... Poczekaj, kochanko, dam ci twój kubek... Zabierz tę szklankę, Weroniko. Ta dziecina przyzwyczajona jest pić ze swego kubka, dlaczegóż jej tego nie zrobić?
Wyciągnęła z worka pogięty już kubek srebrny, wytarła go serwetką i postawiła przed Paulinką, a worek za siebie na krzesło zarzuciła.
Służąca podała rosół z makaronem, uprzedzając z miną niechętną, że musi być niedobry, bo jest przegotowany. Nikt nie śmiał się skarżyć, wszyscy byli głodni i rosół szybko zmietli z talerzy łyżkami. Potem przyszła na stół sztuka mięsa. Chanteau, wielki smakosz, dotknął jej zaledwie, zachowując swój apetyt na baraninę. Ale gdy ta ostatnia ukazała się na stole, biesiadnicy nie mogli się wstrzymać od głośnej protestacji; pieczeń była sucha jak wiór. Jeść tego nie było można.
— Przecież ja to sama wiem dobrze — odparła spokojnie Weronika. — Ale któż tu winien? nie trzeba było kazać czekać do siódmej.
Paulinka wesoło krajała mięso na drobne kawałeczki, i jadła mimo wszystko. Lazar zwykle cieszył się doskonałym apetytem, jadł, nie wiedząc nawet, co ma na talerzu, byłby łykał kawałki chleba za potrawkę z pulardy. Jeden tylko Chanteau z prawdziwym smutkiem spoglądał na baraninę.
— A do tego co nam dasz, Weroniko? — zapytał.
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/23
Ta strona została przepisana.