prawie kaleka, gdyż mimo lat dziesięciu, karlego była wzrostu. Z wiekiem tylko bezczelność jej wzrastała. Stawała się coraz głośniej jęczącą, coraz wstrętniejszą w żebraninie, przyuczona do niej od pieluch, była w swoim rodzaju dzieckiem fenomenalnym, jak owe dzieciaki, których przez rozmaite wyginania, od maleństwa, do sztuk cyrkowych przyuczają. Siedziała ona skulona, między kredensem kuchennym i kominem, jakby w obawie, aby nie dojrzano jakiego złego jej czynu, w ten kącik się schowała. Wydało się też odrazu wszystkim nienaturalnem.
— Co ty tam robisz? — zapytała Paulinka.
— Grzeję się.
Weronika niespokojnie obejrzała się po kuchni. Już poprzednich sobót, wówczas nawet gdy dzieci siadały na tarasie, drobne przedmioty ginęły. Lecz wszystko zdawało się być w porządku, a mała, która szybko podniosła się z miejsca, starała się odwrócić ich uwagę i zaczęła natychmiast piszczeć przeraźliwie:
— Ojciec w szpitalu, dziadek się skaleczył przy pracy, mama nie może wyjść, nie ma sukni... Niech się panienka droga nad nami zlituje...
— Przestań nam głowę zawracać, kłamiesz! — krzyknął zniecierpliwiony Lazar. — Twój ojciec siedzi w więzieniu za kontrabandę, a dziadek co sobie rękę wywichnął, to także przy kradzieży ostryg w parku rządowym w Roqueboise! Nie mówię już o tem, że nieprawdą jest, żeby twoja matka sukni nie miała, bo by chyba musiała w koszuli biegać po drogach publicznych i kraść... Wczoraj przecież porwała i udusiła pięć kur u oberżysty w Verchemont... Więc cóż ty kpisz sobie z nas i opowiadasz nam historje o rzeczach, które lepiej znamy niż ty sama!... Idź sobie na gościniec obełgiwać przechodniów!
Dziewczyna zdawała się nawet nie słyszeć, co on mówi, gdyż z zwykłą sobie czelnością, zaczęła wołać znowu.
— Miejcie państwo litości Droga panienko! Mężczyźni w domu chorzy, matka już nie śmie wyjść z domu! Miłosierdzie miejcie! Pan Bóg wam to odda stokrotnie!
— Na! masz! uciekaj i nie kłam więcej — rzekła Paulinka, dając jej sztukę srebrnej monety, aby przedłużaniem z nią rozmowy nie irytować więcej Lazara.
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/237
Ta strona została przepisana.