otwierała wszystkie okna i drzwi dla odświeżenia powietrza, które jej się zatrutem wydało.
Paulinka, bardzo poważnie, nie mówiąc ani słowa, zabrała swój woreczek i apteczkę, a tymczasem Lazar z oburzeniem, ziewając z wstrętu i znużenia, poszedł do studni obmyć sobie ręce.
To było właśnie istotną boleścią dla Paulinki, że widziała, iż Lazar nie interesuje się wcale jej małemi przyjaciółmi ze wsi. Jeżeli jeszcze pomagał jej w soboty, była to tylko z jego strony usłużność prosta dla niej, gdyż sercem nie był przy tej pracy. Gdy jej nic nie odstręczało, ani nędza, ani zepsucie, on natychmiast zdenerwowywał się i gniewał, a te moralne i materjalne niedostatki, tak szybko go zrażały i odstręczały. Ona spokojna była i wesoła w zadowoleniu miłości dla bliźnich, podczas gdy on nie mógł opuścić myśli o sobie i na zewnątrz siebie znajdował tylko nowe przyczyny zniechęcenia i gniewu. Powoli zaczął istotnie cierpieć z powodu tych brudnych i złych dzieci, w których widział zarodki wszystkich ułomności ludzkich. To nasienie złego, ci nędznicy przyszłości, do reszty psuli mu życie; gdy ich opuszczał, bywał zrozpaczony, jakiś moralnie skrzywiony, z nienawiścią i wzgardą dla trzody ludzkiej. Dwie godziny dobroczynności, czyniły go istotnie złym, przeczącym potrzebie i skuteczności jałmużny, drwiącym z litości i miłosierdzia. W gniewie krzyczał, że rozsądniej by było nogami zdeptać to gniazdo szkodliwych gadów, aniżeli pomagać im do wzrostu. Paulinka słuchała go zdziwiona gwałtownością jego uniesieniami, i strapiona tem, że niejednako pojmowali, czuli i myśleli. Tej soboty, gdy zostali sami, młody człowiek cały swój ból i wstręt w jednem streścił zdaniu:
— Zdaje mi się, że wychodzą ze zbiornika nieczystości.
Po chwili dodał:
— Nie rozumiem jak możesz kochać takie potwory.
— Widzisz, ja ich kocham dla nich, a nie dla siebie — odpowiedziała młoda dziewczyna. — I ty byś przecież z gościńca zabrał psa chorego.
Z gestem protestacji wykrzyknął:
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/239
Ta strona została przepisana.