się swym własnym cierpieniom; wtedy opuszczała ją cała jej odwaga i płakała jak najsłabsze z dzieci. Straciła wszelką nadzieję, porażka jej dobroci zdawała jej się coraz większą. A więc to możliwe, uczucia te nie wystarczają, można ludzi kochać i nieszczęście im przynosić zarazem! Widziała go bowiem nieszczęśliwym i przypuszczała w tem swoją winę. Przy tej wątpliwości, w głębi serca wzrastała obawa współzawodniczego wpływu. Jeżeli od dawna umacniała się tłumacząc sobie jego smutek i przykre usposobienie, świeżą żałobą, myśl o Ludwice wracała jednak, myśl, która powstawała w niej nazajutrz po śmierci pani Chanteau; o Ludwice, którą wypędziła z dumną ufnością w siłę swoich uczuć. Myśl ta odradzała się co wieczór, w klęsce jakie jej serce doznawało.
Biedna Paulinka głowę traciła. Postawiwszy na stole lichtarz, upadała na krzesło lub na krawędź łóżka, nie mając tyle siły nawet, aby zdjąć suknię. Wesołość jaką okazywała w ciągu dnia, porządek jakiego pilnowała, jej własna cierpliwość, przygnębiały ją, dusiły, jak zbyt ciężkie ubranie.
Jeden z takich dni, podobny do poprzedniego jak dwie krople wody, podobny również do nastąpić mającego, upłynął właśnie wśród tej nudy i znużenia Lazara, od których dom cały rozpacz przejmowała. Na cóż się zdały wysiłki jej wesołości, kiedy już słońcem swem ogrzać i oświetlić nie mogła tego ukochanego kącika!? Dawniej wyrzeczone okrutne słowo w uszach jej brzmiało; tak, żyjemy zbyt samotni, a winną tu jest jej zazdrość, która usunęła innych. Nie wymieniała imienia Ludwiki, sama przed sobą kryła się z myślą o niej i pomimo to wszystko, przymykając oczy, widziała ją wyraźnie jakby na jawie, przechodzącą ze zgrabną minką, bawiącą Lazara swemi zalotnemi manierami, swoją panieńską nieśmiałością i rozweselającą go samym szelestem swoich spódniczek. Minuty upływały i pozbyć się z oczu nie mogła tego obrazu. On pewno tej dziewczyny czekał, a więc nic łatwiejszego jak go uleczyć, dosyć będzie pojechać po nią i przywieźć ją z sobą. I co wieczór Paulinka, wracając do swego pokoju, zapadając w swe półsenne rozmyślania na krawędzi łóżka, te same miewała widzenia, ciągle
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/253
Ta strona została przepisana.