dzić miesiąc w Bonneville. Zdawało jej się, że nic na świecie nie może być łatwiejszem i naturalniejszem. Wstyd jej się zrobiło, że tak się o siebie samą dobija i powiedziała sobie, że życie oddać może, jeżeli tego będzie potrzeba. Toteż zaraz zasnęła snem głębokim, od kilku tygodni już nie spoczywała tak smacznie. Ale nazajutrz, gdy zeszła na dół na śniadanie, gdy się znalazła pomiędzy wujem i kuzynem przy tym stole familijnym, na którym miejsca trzech filiżanek były oznaczone, trzech a nie więcej, nagle zamarły słowa na jej ustach, czuła że ją odwaga opuszcza.
— Nie jesz? Paulinko — rzekł Chanteau. — Co ci to, Czyś słaba?
— Nic mi nie jest, wuju — odpowiedziała. — Owszem spałam doskonale, jak błogosławiona.
Sam widok Lazara budził w niej chwilowo umilkłe walki. Jadł on w milczeniu, już znużony tym rozpoczynającym się dopiero dniem, a ona nie czuła w sobie siły dosyć, aby go oddać innej. Myśl, że inna go weźmie, że go uściśnie i ucałuje na pociechę w jego strapieniu, była jej nieznośną. Gdy wyszedł jednak, chciała koniecznie doprowadzić do skutku to co zamierzyła.
— Czy dziś twoje ręce, wuju, nie gorzej się mają niż wczoraj? — zapytała pana Chanteau.
Spojrzał stary na ręce swoje, które nabrzmieniami były jakby obłożone i spróbował ruchu stawów.
— Nie — odpowiedział. — Nawet prawa jakoś mi się więcej giętką wydaje. Jeśli proboszcz przyjdzie, zagramy sobie w warcaby.
Po chwili milczenia zapytał:
— Dlaczego mnie się o to pytasz? Zapewne miała nadzieję, że nie będzie mógł pisać. — Zarumieniła się. W myśli cofnęła się i tracąc siłę nad sobą, odłożyła list do dnia następnego.
— Tak sobie! chciałam wiedzieć wujku, czy ci czego nie brak — odpowiedziała, jąkając się.
Od tego dnia, straciła zupełnie swój spokój zwykły. W swoim pokoju, gdy się wypłakała, przezwyciężała się, przysięgała sobie, że zaraz nazajutrz rano podyktuje wujowi ów list nieszczęśliwy i wracając do życia codzienne-
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/255
Ta strona została przepisana.