ich winnemi, wolałaby zdradą w kącie za oczami, te uczciwością tchnące ostrożności, te pieszczoty jakby w kompensacie dawane a wyraźnie dla niej klęską jej malujące, czyniły ją bezbronną, odbierały jej chęć i energję do odbierania tego, co do niej należało.
W dniu, w którym przywiozła swoją rywalkę, postanowiła sobie walczyć z nią, gdyby tego było potrzeba, ale cóż zrobić miała teraz dzieciom tym, które tak cierpiał nad tem, że się kochają. Sama przecież tego chciała, wolno jej było zaślubić Lazara nie zważając na to, czy go do tego zmusza, czy nie. Ale dziś jeszcze, pomimo swego cierpienia, myśl rozrządzenia nim bez jego woli, wymagania spełniania obietnicy, której zapewne żałował, oburzała ją. Widząc, że kocha inną, odepchnęłaby go, choćby ją to zabić miało.
Jednak Paulinka była ciągle matką całego tego domu, czuwała nad wujem, który ciągle był chory, musiała czasem zastąpić Weronikę, która starzejąc się już też wszystkiego co do niej należało, zrobić nie mogła, nie licząc już Lazara i Ludwiki, których umyślnie traktowała jak dzieci hałaśliwe, aby się śmiać mogła z ich wybryków. I doszła do tego, że śmiać się zdołała głośniej niż oni, tym śmiechem dźwięcznym, w którym czuć było zdrowie i siłę do życia, śmiechem rozlegającym się, jak trąbka srebrna i cały dom rozweselającym. Ona od rana do wieczora pracowała przesadnie nawet, odmawiała dzieciom towarzystwa do spaceru, pod pozorami jakoby wielkich porządków, prania lub smażenia konfitur. Ale szczególniej hałaśliwym stawał się Lazar, zbiegając ze schodów gwizdał, trzaskał drzwiami, a dni wydawały mu się zbyt krótkie i zbyt spokojne. Chociaż nic nie robił, nowa namiętność, która go opanowała, zdawała się pochłaniać go poza granice jego sił i czasu. Jeszcze raz zdobywał świat, każdego dnia przy obiedzie nowe snuł nadzwyczajne projekta na przyszłość. Już literatura mu obrzydła, przyznawał się, że zarzucił myśl przygotowania się do egzaminów, jakie zdać było trzeba, aby zostać profesorem. Niedawno zamykał się w swoim pokoju, pod tym pretekstem, chociaż w swem zdenerwowaniu, książki nawet nie brał w rękę. Dziś drwił ze swojej własnej głupoty, czyż to nie
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/263
Ta strona została przepisana.