pokryły się rumieńcem. Tak, tak było istotnie, pamiętała te chwile gorączkowego uniesienia, czuła jeszcze ten oddech gorący na jej szyi. Ale jakże dawno minęły te rozkoszne chwile i jak zimną, braterską przyjaźnią darzył ją od tak dawna. Toteż odpowiedziała mu smutnie:
— Kochany mój chłopcze, gdybyś mnie w istocie kochał tak jak to mówisz, zamiast bronić się po adwokacku, dawno rzuciłbyś mi się na szyję, płakałbyś i znalazłbyś zupełnie inne sposoby przekonania mnie o swojej miłości.
Lazar zbladł jeszcze bardziej, gestem niewyraźnym chciał zaprotestować i upadł na krzesło.
— Nie — mówiła dalej — to jest jasne, ty mnie już nie kochasz... Cóż robić, widać nie pasujemy do siebie, nie jesteśmy dla siebie przeznaczeni. Gdyśmy tu byli zamknięci, byłeś zmuszony myśleć o mnie, później myśl ta przeszła, nie trwało to długo, gdyż widocznie nie miałam w sobie nic, coby cię przy mnie zatrzymywało.
Słowa te doprowadzały Lazara do rozpaczy. Zerwał się z krzesła i w uniesieniu, nie mogąc mówić jąkał.
— Do czegóż nareszcie chcesz doprowadzić!? Powiedz wyraźnie! Co to wszystko ma znaczyć, pytam się ciebie? Ja wracam do domu jaknajspokojniej, idę na górę zmienić obuwie, a ty ni stąd ni zowąd spadasz mi na kark i zaczynasz jakieś historje, jakieś nadzwyczajne awantury!? Nie kocham cię. Nie jesteśmy jedno dla drugiego stosowni! Małżeństwo trzeba zerwać! Jeszcze raz ci się pytam... co to wszystko ma znaczyć!?
Paulinka, która przybliżyła się do niego, rzekła spokojnie:
— To ma znaczyć, że kochasz inną i że ci radzę abyś się z nią ożenił.
Na chwilę Lazar oniemiał. Potem z wściekłą ironją zaczął z niej niby żartować. A więc sceny rozpoczynają się znowu, znowu zazdrość i awantury, które wszystko do góry nogami przewrócą! Nie może ona widać, patrzeć na niego, jak jest przez jeden dzień wesoły i potrzebuje koniecznie widzieć dokoła niego pustkę. Paulinka słuchała go z głęboką boleścią i nagle położywszy mu drżące ręce
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/274
Ta strona została przepisana.