Z dniem każdym wzrastała w Paulince obawa, ujrzenia którego pięknego poranku Ludwiki i Lazara, na których oczekiwał nowo i specjalnie dla nich urządzony dawny pokój gościnny na pierwszem piętrze. Oni tymczasem zostawali w Caen, Lazar pisał, że zbiera notatki ze świata finansowego i przygotowuje się w ten sposób do zamknięcia się w Bonneville i rozpoczęcia wielkiego romansu, w którym ma zamiar wypowiedzieć istotną prawdę o handlarzach, spekulantach, krętaczach i dorobkiewiczach. Nareszcie pewnego ranka przyjechał sam bez żony i spokojnie zapowiedział, że jedzie niezadługo z nią razem do Paryża. Mówił, że teść go przekonał i, że przyjmuje miejsce w towarzystwie ubezpieczeń i tam będzie miał sposobność chwytania wzorków na gorącym uczynku, a później zobaczy kiedy się będzie trzeba wziąć do literatury.
Gdy Lazar wypełnił dwa kufry przedmiotami, które zabierał ze sobą i gdy stary powóz Malivoira zajechał po niego i jego rzeczy, Paulinka wybiegła, nie zastanawiając się co robi i nie czując w sobie siły spełnienia dawnych postanowień. Chanteau jeszcze bardzo cierpiący, zapytał jej:
— A ty spodziewam się zostajesz? Pochowaj mnie przynajmniej.
Nie chciała odpowiedzieć natychmiast. Tam na górze jej kufer stał ciągle zapakowany, patrzyła na niego godzinami całemi. Kiedy tamci jadą do Paryża, toby bylo z jej strony niegodnie opuszczać wuja chorego. Prawda, że do postanowień Lazara nie miała wielkiego zaufania, ale przecież gdyby wrócili, będzie zawsze mogła odjechać. Cazenove wściekły wykrzykiwał, że traci pyszne stanowisko na to tylko, aby do reszty zmarnowała swoje życie u ludzi, którzy od jej dzieciństwa nią żyli. Gniew doktora wprost przeciwne zrobił wrażenie. Paulinka zdecydowała się nagle:
— No jedź! jedź — powtarzał jej teraz Chanteau — jedź, jeżeli masz tam zarabiać góry pieniędzy i być bardzo szczęśliwą, toć cię przecie nie mogę zmuszać abyś wiodła życie z takim starym niedołęgą jak ja... Jedź, jedź. No kiedy odjeżdżasz?
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/282
Ta strona została przepisana.