szesnaście, gdy czasem przez zapomnienie popchnął ją lub uderzył jak kolegę, ona doznawała jakiegoś dziwnego wrażenia uciskającego i przyjemnego zarazem; pamiętali, że mimo to nie unikała go, gdyż o niczem złem nie myśleli. Nowe było życie na dawny sposób: słówka szeptane, śmiechy bez przyczyny, długie milczenia, po których oboje byli wzruszeni. Drobne najzwyczajniejsze rzeczy nabierały jakiegoś dziwnego znaczenia: prośba o kawałek chleba, zapytania o pogodę, dobranoc przy drzwiach na rozstaniu, jakby nowy przypływ dawnych uczuć, które po długiem drzemaniu obudziły się teraz. Czegóż mieli się niepokoić, nie opierali się temu nawet, morze zdawało się kołysać ich i rozmarzać wiecznie monotonnym swym szumem.
Dni tak mijały spokojnie, bez wstrząśnień. Rozpoczynał się już trzeci tydzień pobytu Lazara w Bonneville, a on o odjeździe nie myślał. Odebrał kilka listów od Ludwiki, która mu donosiła: że się nudzi bardzo, ale że ją bratowa chce dłużej u siebie zatrzymać. W odpowiedziach swoich zalecał jej, żeby została i przesyłał jej przepisy doktora Cazenove, którego się w istocie radził. Spokojny i regularny bieg życia w domu ogarniał i jego powoli. Dawne godziny obiadowe, godziny wstawania, kładzenia się spać, które musiał zmienić w Paryżu, zły humor, dąsy i gderania Weroniki, nieustanne bóle jakich doznawał ojciec, ciągle jednakowy, z twarzą tym samym wyrazem cierpienia skrzywioną, podczas gdy wszystko dokoła szło dalej i dalej. Przypomniał też sobie obiady sobotnie, dawno znane twarze doktora i księdza i rozmowy ich wiecznie o jednych i tych samych przedmiotach, o ostatniej burzy lub o gościach kąpielowych w Arromanches. W końcu obiadu Minuszka, zawsze lekka jak piórko, wskakiwała na stół, bodła go głową w podbródek z pieszczoty, a pieszczoty te i lekkie draśnięcie jej zimnych ząbków w daleką przeszłość myśl jego posyłały. W pośród tych wszystkich dawnych rzeczy nie było nic nowego, chyba pies Lulu, brzydki i smutny, zwinięty pod stołem i warczący, gdy się kto do niego zbliżał. Napróżno Lazar dawał mu cukru, zwierzę schrupawszy cukier wyszczerzało znowu zęby jeszcze bardziej zasępione i jeszcze głośniej
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/303
Ta strona została przepisana.