warczące. Musiano go pozostawić w spokoju, żył sam jak obcy w domu, jak istota nietowarzyska, która od bogów i ludzi niczego więcej nie żąda, jeno spokoju.
Czasami jednak, szczególniej w odleglejszych wycieczkach, wydarzały się jakieś awantury. Tak oto pewnego dnia, gdy właśnie skręcili ze ścieżki na wybrzeże, aby nie przechodzić około fabryki w zatoce Skarbu, na zakręcie drogi między skałami się wijącej, spotkali się oko w oko z Bontignym. Bontigny był teraz wielkim panem, zbogacony na fabrykacji sody handlowej; ożenił on się z „ową kreaturą“ która się poświęciła dla niego tak dalece, że przyjechała z nim w tę okolicę, gdzie chyba wilkom jest dobrze i owa kreatura właśnie niedawno trzeciem go obdarzyła dzieckiem. Cała rodzina z lokajem i mamką jechała ogromnym, przepysznym breakiem, zaprzężonym w parę ślicznych koni białych. Idąca pieszo para musiała się usunąć, droga bowiem była wązka. Bontigny, który powoził, wstrzymał konie do stępa. Była chwila jakiegoś zakłopotania z jednej strony i drugiej, nie widzieli się tak dawno, nie rozmawiali z sobą od lat tylu. Obecność żony i dzieci jeszcze więcej zakłopotania przyczyniała. Nareszcie oczy ich się spotkały, ukłonili się sobie powoli, w milczeniu.
Gdy powóz zniknął im z oczu, Lazar, który zbladł, zapytał z wysiłkiem:
— Więc on teraz żyje po książęcemu, ten pan?
Paulinka, którą tylko widok dzieci wzruszył, odpowiedziała łagodnie:
— Tak, podobno osiągnął w ostatnich czasach olbrzymie zyski... Ale wiesz, że wziął się na nowo jak słyszałam do twoich dawnych doświadczeń.
To właśnie najwięcej sprawiało sercu jego boleści. Rybacy z Bonnevilie, w naturalnej potrzebie i ochocie do dokuczenia mu, już go o tem objaśnili. Od kilku miesięcy Bontigny, przy pomocy przyjętego na pensję chemika znowu zaczął traktować popioły alg metodą zimną i dzięki uporowi ostrożnemu człowieka praktycznego — doszedł do rezultatów istotnie cudownych.
— Niech piekło spalił — szepnął Lazar głucho — za
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/304
Ta strona została przepisana.