drągi i milczenia serca, wybuchnęły potokami słów hałaśliwych. Najmniejsze szczegóły odradzały się w ich pamięci, opowiadali zdarzenie te dwadzieścia razy, przypominając sobie za każdym razem coś nowego, jakby w nowenn świetle błyskawicznem wspomienie. Mówiono o tem długo, na pogorzelców zebrano składkę i dano im piękną zapomogę.
Już od miesiąca Lazar bawił w Bonneville. Od Ludwiki śmiertelnie nudzącej się w Clermont, przybył list. — Odpowiedział, że przyjedzie po nią na początku następnego tygodnia.
Rozpoczęły się znowu ulewy straszne, jedne z tych, których gwałtowność i siła porywała często szmat wybrzeża, jakby otworzyły się upusty wód, które miotając się strasznie, zrównać mogą wszystko: ziemię, niebo i morze i wszystko w szarą parę zamienić. Lazar zaczął mówić, iż trzeba się wziąć na serjo do skończenia dramatu, a Paulinka, którą chciał mieć przy sobie podczas roboty, żeby mu odwagi dodawała, siadywała w jego pokoju, robiąc na drutach pończoszki, dla dzieci biednych rybaków wioski. Ale nie pracował, chociaż zasiadał do pracy. Teraz były to rozmowy ciągłe, prawie szeptem prowadzone, ciągle powtarzające się też same rzeczy bez znużenia. — Siedzieli też przy sobie i patrzyli się sobie w oczy rozmawiając. Nie bawili się już, nie gonili, unikali zetknięcia rąk z instynktowną ostrożnością dzieci posłusznych, czujących niebezpieczeństwo; obawiali się otarcia o siebie w przejściu, poczucia ciepła oddechów, słowem tego wszystkiego z czego wczoraj jeszcze się śmieli. Nic zresztą, jak im się zdawało, nie mogło być rozkoszniejszego nad ten spokój, niby wypoczynek po znużeniu, tę senność, w którą zapadali przy monotonnym plusku deszczu chłoszczącego bezustannie dachówki domu. Milczenie sprowadzało rumieniec na ich policzki, w każde zdanie zamienione, wkradała się niechcąco pieszczota, dowód odrodzenia się w nich i rozwinięcia dawnych czasów... które już za umarłe na zawsze uważali.
Pewnego wieczora Paulinka siedziała z robótką swoją do północy w pokoju Lazara, który wypuściwszy pióro z ręki, wykładał jej z zapałem w szerokich zarysach przyszłe
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/309
Ta strona została przepisana.