Nazajutrz Paulinka zeszła na dół o zwykłe] godzinie. Tylko zsiniałe powieki zdradzały niepokój, w jakim noc spędziła. Była blada lecz bardzo spokojna. Gdy Lazar zszedł także do sali jadalnej i ojciec zapytał go czy nie jest chorą, gdyż mizernie wyglądała, wytłumaczył się spokojnie tem, że długo w nocy pracowała. Dzień zszedł przy zwykłych ciemnościach. Ani on, ani ona, nawet jednem słowem nie uczynili aluzji do tego, co zaszło między niemi, nawet wtedy, gdy się znów znaleźli sami zdala od oczu i uszu innych. Nie stronili od siebie, zdawali się być pewni swoich sił. Ale wieczorem, gdy znaleźli się w korytarzu u drzwi swoich, padli sobie w objęcia w milczeniu i ucałowali się serdecznie. Potem, Paulinka przerażona temi pocałunkami, uciekła i zamknęła się w swoim pokoju, podczas gdy on wszedł do siebie i ze łzami i łkaniem rzucił się na łóżko swoje.
Takie było ich życie dalsze. Powoli płynęły dnie jeden za drugim, a oni żyli obok siebie w ciągłej obawie i przewidywaniu możliwości upadku. Nigdy ani słowa nie mówiąc o tem, nigdy nie wspominając owej strasznej nocy, bali się, aby ich gdziekolwiek razem nie opuściły siły, aby ich upadek jak grom niespodziewanie nie spotkał. Czy się to może stać rano, gdy wstaną, czy też wieczorem gdy ostatnie zamieniają dobranoc, czy w jej pokoju, czy u niego — nie wiedzieli. I starali się utrzymać przy całym rozumie, każde najdrobniejsze mimowolne zapomnienie, każdy szał chwilowy, uścisk rozpaczny przy spotkaniu, pocałunek skradziony w ciemnościach korytarza, budziły nowe wyrzuty, nowym na siebie samych przejmowały ich gniewem i oburzeniem. Pod nogami ich ziemia drżała, czepiali się powziętych w chwilach spokoju postanowień, aby nie popaść w szał, ale ani jedno ani drugie nie miało dosyć siły aby się zdecydować na jedyny skuteczny i pewny środek! rozłąkę natychmiastową. On cały tem uczuciem zajęty, ulegając pierwszym porywom nowej namiętności, nie odpowiadał nawet na listy, które do niego żona pisywała. Ona pod pozorem ufności w siły swoje, upierała się pozostać na stanowisku wobec niebezpieczeństwa.
Od sześciu już tygodni Lazar bawił w Bonneville
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/313
Ta strona została przepisana.