i zdawało im się, że ta egzystencja w ciągłych okrutnych i rozkosznych zarazem wstrząśnieniach, powinna trwać wiecznie.
Pewnego wieczora, przy obiedzie, stary Chanteau rozweselił się, wypiwszy kieliszek burgunda, za co zwykle potem srodze pokutował. Tego dnia właśnie Paulinka i Lazar rozkosznych doznali wrażeń, przechadzając się długie godziny nad brzegiem morza, w błękicie niebios i teraz spoglądali się na siebie z czułością, a spojrzenia te drżącemi czyniła obawa siebie samych, która teraz koleżeństwo ich spokojne na tak gorące i namiętne zamieniła.
Wszyscy troje śmieli się. Wniesiono deser, gdy wtem ukazała się we drzwiach kuchni Weronika, wołając:
— Pani jedzie!
— Jaka pani? — zapytała Paulinka ze zdziwieniem.
— No, jakażby!?,.. pani Ludwika!
Paulinka i Lazar jednocześnie, stłumili wydzierający się na usta ich okrzyk przerażenia. Stary Chanteau nierozumiejąc co się dzieje, spoglądał na nich wielkiemi oczyma. Lazar zerwał się z miejsca gwałtownie i głosem od gniewu drżącym zawołał:
— Jakto!? Ludwika!... przecież nie pisała mi nic o tym zamiarze! Byłbym jej zabronił... Oszalała!...
Zmrok zapadał, łagodny i spokojny. Rzuciwszy serwetę, Lazar wybiegł na taras, za nim pospieszając Paulinka, starała się powrócić do równowagi i odzyskać zwykły swój spokój i uśmiech na twarzy. W podwórzu spostrzegli Ludwikę, która z trudem wysiadała z bryki ojca Malivoira.
— Czyś oszalała! — krzyknął na nią mąż zaraz z progu, któż widział robić takie niedorzeczności!? Jak się coś podobnego zamyśla, to się przynajmniej zawiadamia najprzód listownie!
Biedna kobieta wybuchnęła głośnym płaczem. Tam w Clermont, tak chora, nudziła się bardzo! Gdy zaś dwa jej listy ostatnie pozostały bez odpowiedzi, oganęła ją nieprzezwyciężona ochota przyjechania tutaj, w której oprócz pragnienia zobaczenia męża, było też i wiele miłości dla rodziny, przywiązania do Bonneville. Nie uprze-
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/314
Ta strona została przepisana.