— Jedź pan zaraz, niebezpieczeństwo nie jest natychmiastowe... Ja sama nie mogą nic poradzić... Zresztą prawo mi tego wzbrania — dodała stanowczo.
W tej chwili z sali jadalnej dało się słyszeć płaczliwe wołanie starego Chanteau.
— Jesteście tam!? Wejdźcie!... Nikt mi nic nie mówi!... Już wiek cały czekam na jaką wiadomość... Co się dzieje!? powiedźcie!...
Weszli. Od przerwanego nagle obiadu zapomniano zupełnie o starym. Został tak przy stole zastawionym, kręcąc młynka wielkiemi palcami rąk, czekając cierpliwie z rezygnacją półsenną chorego, przyzwyczajonego do długich samotności bez ruchu. Ta nowa katastrofa, która cały dom do góry nogami przewracała — smuciła go. Nie miał odwagi nawet dokończyć obiadu i siedział tak, patrząc na talerz jeszcze pełny.
— Więc nic nie jest lepiej? — zapytała.
Lazar z wściekłością wzruszył tylko rkrmionami. Pani Bouland, która sama jedna tylko zimną krew zachować zdołała, radziła mu, aby więcej czasu nie acił.
— Bierz pan moją bryczką. Koń toówprawdzie nie paradny, ale zawsze w dwie godziny i pł możesz pan pojechać i wrócić... Tymczasem ja bedą czuwała.
Nagle powziąwszy postanowienie, wybiegł z pokoju w tem przekonaniu, że gdy wróci, już Ludwiki żywej nie zastanie. Słyszano go jeszcze przez chwilą jak klął, krzyczał i wymyślał, nareszcie z wielkim szczękiem żelastwa i turkotem, bryczka potoczyła się po bruku.
— Cóż się dzieje takiego? — zapytał znowu Chanteau, któremu nikt nie odpowiadał.
Pani Bouland i Paulinka już biegły na górą, tyle tylko powiedziawszy staremu, że Ludwika jest mocno chora. Paulinka chciała go położyć do łóżka, lecz odmówił, upierając się zostać, aby wiedzieć co się dzieje. Jeśli sen go zmorzy, prześpi się w fotelu, tak jak codzień po południu.
Zaledwie został sam, wpadła Weronika z latarką zgaszoną w ręku. Była szalenie zła. Od lat dwóch tyle naraz słów nie wypowiedziała.
— Trzeba mi było powiedzieć, że przyjadą inną drogą!
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/324
Ta strona została przepisana.