A ja głupia zaglądam do wszystkich rowów i lizę aż do Verchemont!... I tam jeszcze czekałam z pół godziny, utkwiona jak żerdź na środku drogi!...
Chanteau patrzył na nią swemi wielkiemi oczyma.
— I co tu gadać! Pod Verchemont nie mogliście się spotkać...
— Potem wracając, spostrzegam pana Lazara w jakiejś potwornej budzie, pędzącego co koń wyskoczy. Krzyczę, wołam, że na niego w domu czekają, a on jakby mnie nie widział, popędza konia i mało mnie nie przejechał!... — Nie, dosyć już mam tych posyłek i tych zleceń, których nie rozumiem!... A przytem latarnia mi zgasła.
W złości zaczęła krzyczeć na starego, chciała go zmusić aby dokończył obiad, gdyż ona chce sprzątać. — On odpowiadał, że mu się jeść nie chce, ale zje kawałek cielęciny, tak sobie, dla rozerwania myśli. Teraz najbardziej go gniewało niedotrzymanie słowa przez księdza. Poco to obiecywać, że się będzie dotrzymywało towarzystwa, jeżeli się ma zamiar siedzieć w domu!? Księża doprawdy są niezdarni i zaraz tacy zakłopotani jak się zdarza coś niezwykłego, a szczególniej przy kobietach. Myśl o nieumiejętności księży zachowania się w stosunkach do kobiet, rozśmieszała go i zabierał się dosyć wesoło do jedzenia.
— No prędzej, panie, niech się pan śpieszy — powtarzała Weronika. — Niedługo będzie pierwsza i statki nie mogą tak stać do jutra niepoumywane... A to dopiero dziwny dom!... Żeby jedna chwila spokoju!... Nie! Tak ciągle coś nowego, to nie do wytrzymania!
Zaczęła zbierać talerze, gdy wtem Paulinka ze schodów zawołała na nią. Pobiegła pospiesznie i znowu stary został sam, zapomniany, przy stole i nikt mu nawet znać nie dawał co się dzieje na górze.
Ludwika tymczasem cierpiała strasznie.
— To niepodobna — powtarzała wśród jęków, — to niepodobna... ja tego nie wytrzymam... ja umrę...
Pani Bouland uproszona przez Paulinkę, aby nie wspominała głośno przy chorej o tem, iż wezwano doktora, przygotowywała wszystko i wkrótce pokój zamienił się na prawdziwy ambulans na prędce urządzony.
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/325
Ta strona została przepisana.