Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/327

Ta strona została przepisana.

Weronika została na chwilą przy chorej sama, Paulinka i pani Bouland wybiegły na dziedziniec. Na środku podwórza Lazar wyprzęgał konia i klął na czem świat stoi, lecz gdy się dowiedział, że żona jego żyje, reakcja była tak gwałtowna, iż uspokoił się w jednej chwili. Już doktór Cazenove wstępował na schody przedsionka, zadając pani Bouland pośpiesznie pytania co do stanu chorej i przebiegu choroby.
— Wejście pańskie parne doktorze, przeraziłoby ją — rzekła Paulinka — pozwól pan, że ją uprzedzą...
— Dobrze, ale prędko — odrzekł.
Paulinka weszła, Cazenove i pani Bouland za drzwiami zostali.
— Moje kochanie — rzekła Paulinka — wyobraź sobie że doktór po wczorajszej wizycie domyślał się, a raczej obawiał się czegoś i, wracając do domu od chorego, wstąpił do nas... Powinnabyś go przyjąć... może on znajdzie jaką radą... Dobrze?...
Ludwika zdawała się nie słyszeć, po chwili jednak odrzekła:
— Jak się wam podobał Czego się mnie pytacie? Ja już nie żyją!... już nie istnieją...
Doktór wszedł. Pani Bouland wyprawiła Lazara i Paulinką na dół, obiecując dawać im znać o stanie chorej i zawołać ich, gdyby potrzeba było ich pomocy. Wyszli w milczeniu. Na dole w sali jadalnej — Chanteau przy stole jeszcze zastawionym, zdrzemnął się właśnie. Sen zmorzyć go musiał w chwili, gdy kończył powolnie, dla rozerwania myśli, jedzoną kolacje, gdyż widelec oparty był jeszcze o talerz, na którym leżała resztka cielęciny. Wchodząc, Paulinka musiała poprawić lampą, która kopciła, roznosząc przykry swąd dokoła.
— Nie budźmy go — rzekła pocichu. — Niech lepiej nie wie.
Pocichutku usiadła na krześle. Lazar stał oparty o krzesło, nieruchomie. Zaczęło się oczekiwanie straszne, okropne, nie mówili do siebie ani słowa, nawet spojrzeć na siebie nie śmieli i odwracali głowy, gdy się przypadkiem oczy ich spotkały. Z góry nie dochodził uszu ich żaden szmer, jęki powoli słabnąc, ucichły zupełnie; na-