tężając słuch, słyszeli tylko pulsacje krwi w własnych tyłach. Ta wielka cisza, ta cisza śmiertelna, która szczególniej przedłużając się, przerażała ich niewymownie. Byliby woleli krzyki, jęki, walkę żywą tam nad głowami swemi. — Minuty ubiegały i dom cały zdawał się coraz bardziej pogrążać w tę ciszę i w tę nicość. Nareszcie drzwi się otworzyły i wszedł doktór.
— No i cóż? — zapytał Lazar, który nareszcie usiadł na krześle naprzeciw Paulinki.
Nowiny jakie przynosił doktór Cazenove nie były dobre. Wistocie i doktór sam praktyki w tym kierunku nie miał wielkiej, bo i jakąż mógł mieć doktór marynarki, tyle lat na pokładzie okrętu przeżywszy. Dopiero tu w Arromanches miał kilka wypadków, lecz wobec takiego niebezpieczeństwa drżał cały, niepewny rąk swych, które już nie posiadały siły i energji młodości.
— Muszę wam powiedzieć wszystko — rzekł. — Jest źle! I matka i dziecię w niebezpieczeństwie... Ale może jeszcze będzie można uratować jedno lub drugie.
Lazar i Paulinka zerwali się z krzeseł jednym dreszczem wspólnym przejęci. Chanteau obudzony rozmową, otworzył zaspane oczy i słuchał z przerażeniem tego, co tuż obok mówiono.
— Kogoż mam się starać uratować? — pytał doktór równie blady i drżący jak ci, którym to pytanie zadawał dziecko czy matkę!?
— Jakto, kogo?... — wykrzyknął Lazar. — Czyż ja Wiem!? czyż ja mogę wybierać?...
Łzy go dławiły. Paulinka blada jak ściana, stała niema wobec tego strasznego pytania.
Łkania nie dozwalały Lazarowi odpowiedzieć. W ręku trzymaną chustkę miął konwulsyjnie, w bezskutecznym wysiłku odnalezienia chwili rozsądku w tym chaosie, Chanteau oszołomiony patrzył tylko przed siebie. Paulinka nareszcie odezwała się.
— Panie doktorze!... przez litość... pocoś pan zeszedł!? Czego pan chcesz od nas i czego nas męczysz, kiedy sam jeden tylko wiedzieć możesz co robić należy!...
W tej chwili wpadła pani Bouland, donosząc, że sytuacja pogarsza się.
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/328
Ta strona została przepisana.