go usteczka nieruchome bezwładne, powoli, długo, miarkując oddech swój do miary malutkich tych płuc dziecka, w które powietrze to wejść miało. Gdy sama się już dusiła, odpoczywała parę sekund i zaczynała na nowo. Krew uderzała do głowy, w uszach jej szumiało, kręcić jej się w oczach i głowie zaczynało. jednak nie przestawała. Dawała tak tchnienie swoje własne przez pół godziny i żaden najmniejszy symptom nie zdradzał jeszcze choćby najmniejszego starań tych rezultatu. Bardzo delikatnie próbowała poruszyć żebra, naciskając je swojemi palcami, wszystko nadaremnie. Inna byłaby dawno opuściła ręce i zaniechała tego istotnego wskrzeszania, ale ona z rozpaczą jak matka, z uporem szalonym, chciała, żeby to dziecko żyło. Nakoniec poczuła, iż małe ciałko ożywia się, usteczka dzieciny pod jej ustami zadrżały.
Od blizko godziny, niepokój tej ze śmiercią wojny trzymał ją samą jedną w pokoju tym. Zapomniała o wszystkiem. Ten słaby znak istnienia, to tak krótkie poczucie ruchu ustami, dodało jej odwagi. Zaczęła na nowo rozcierania i co chwila znów tchnienie własne w niego przelewała, wyczerpując się w litości bezgranicznej. Była to jakby potrzeba wzrastająca z każdą chwilą, zwyciężenia śmierci, wywołania, stworzenia życia. Przez chwilę obawiała się, czy się nie pomyliła, gdyż usta jej dotykały ciągle tylko ciałka bez ruchu. Powoli powietrze wchodziło, czuła, że jest od niej odbierane i jej oddawane. Pod piersią czuła regulujące się bicie maleńkiego serduszka. I wargi jej nie odchylały się już od tych dziecięcych usteczek, dzieliła życie, żyła razem z tą drobną istotką i w tym cudzie wskrzeszenia jednem tchnieniem żyli, tchnieniem długiem, przeciągiem, jakby mu z siebie część duszy oddawała.
Radość, że go przywołała do życia, że go ocaliła, opanowała ją całą, życie to nowe upajało ją. Gdy nareszcie dziecina ta krzyczeć, a raczej piszczeć i skomleć zaczęła, Paulinka padła na ziemię przed fotelem, wzruszona do głębin serca swego.
Wielki ogień rozłożony na kominku, wysoko buchał płomieniami i żywem światłem napełniał pokój. Paulinka siedziała na ziemi przed dzieckiem, któremu się dotąd przyjrzeć nie miała czasu. Teraz dopiero spostrzegła, jak
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/331
Ta strona została przepisana.