jego. Ubrany w gruby kaftan niebieski, którego obszerność topiła w sobie członki jego, podobne do korzeni drzewa, opuścił na kolana nieforemne ręce swoje i leżał tak, a raczej siedział na słońcu. I morze go zajmowało, ta nieskończoność błękitów, po której przesuwały się żagle białe, ta przestrzeń bezgraniczna, otwarta przed tym, który nie był już w stanie postawić jednej nogi przed drugą...
Paulinka, którą gołe nóżki małego Pawełka niepokoiły, przyklękła na nowo, aby je zasłonić rogiem kołdry. Przez trzy miesiące, co poniedziałek każdego tygodnia, już wyjeżdżać miała. Ale słabe rączki dziecka, zatrzymywały ją z potęgą niezwyciężoną. Pierwszego miesiąca, co rano, obawiano się, że dziecko nie dożyje do wieczora. Ona sama, rozpoczynała codzień, co minutę, cud wskrzeszania go, gdyż matka leżała jeszcze w łóżku, a mamka, którą trzeba było wziąć, dawała mleko swoje tylko poprostu, z spokojem i prostotą powolnej krówki młodej. Były tu starania ciągłe, temperatura ściśle utrzymywana, egzystencja z godziny na godzinę podtrzymywana, z prawdziwym uporem kury wysiadującej kurczęta. Po pierwszym miesiącu, na szczęście, przyszedł jakoś do sił i rozwinął się stopniowo, ale był ciągle jeszcze dzieckiem wątłem. Nie opuszczała go ani na chwilę, szczególniej od odstawienia go, przyczem bardzo cierpiał.
— Tak przynajmniej — rzekła — nie będzie mu zimno... Patrz-no wuju, jak mu ślicznie w tem czerwonem! Odbłysk światła robi go zupełnie różowym...
Chanteau powoli z trudem odwrócił głowę, jedyną część ciała, którą poruszał swobodniej. Szepnął:
— Nie całuj go, bo go obudzisz!... Dajże mu pokój, temu cherubinkowi. Widzisz no ty, tam daleko... patrz, ten parowiec, to idzie z Hawru!... Jakto szybko pędzi!...
Paulinka musiała przyglądać się parowcowi, chcąc mu zrobić przyjemność. Był to punkt czarny, na nieskończonej przestrzeni wód. Drobna, jakby kreska czarna dymu, tworzyła plamkę na horyzoncie. Stała tak przez chwilę bez ruchu, przed tem morzem spokojnem, pod czystą kopułą niebios — szczęśliwa z tego dnia pięknego.
— Z tem wszystkiem, moja potrawka się przypali — rzekła, biegnąc do kuchni.
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/338
Ta strona została przepisana.