jąca się od śmierci poni Chanteau, doprowadziła ją do tego samego względem panny usposobienia, z jakiem ją z samego początku przyjęła.
— Już ze dwa tygodnie nie można było z niej słowa wydobyć — rzekła Ludwika. — Wszystko jest prawdopodobnem i niema nic niemożliwego z takim charakterem.
Paulinka zrobiła gest, pobłażliwość wyrażać mający.
— Niech sobie tam biedna stara swoje manje zadowolni. Zawsze przecież wróci, a tym razem nie pomrzemy z głodu.
Ale dziecko na kołdrze obudziło się. Pobiegła znów do niego i pochyliła się.
— Co chcesz, moje złotko?... Co?
Matka ciągle z okna popatrzyła chwilkę, potem zniknęła w pokoju. Chanteau zamyślony odwrócił głowę dopiero w chwili, gdy Lulu zaczął warczeć i on to uprzedził siostrzenicę swoją:
— Paulinko, oto twoi goście!
Dwóch chłopców w łachmanach przybywało, byli to pierwsi z bandy żebraków, których przyjmowała co sobotę. Mały Pawełek zasnął zaraz na nowo, a Paulinka, wstając rzekła:
— A to mi w sam czas przychodzą!... Ani chwilki czasu nie maml... No, ale zostańcie, niech tam, usiądźcie sobie na ławce. A ty, wujeczku, jeśli ich więcej przyjdzie posadź ich obok tych dwóch, niech poczekają... Muszę koniecznie zajrzeć do potrawki, bo pójdzie na marne...
Prawdę powiedzieć trzeba, że nigdy jeszcze tak wielka nędza nie panowała w Bonneville, które w ostatnich czasach ciężkie przeszło koleje. Podczas burz majowych, trzy ostatnie chaty, zgniecione zostały o skały wybrzeża. Skończyło się, wielkie przypływy zniszczyły do szczętu wioskę, zmiotły ją nareszcie po szturmach wiekowych, które co rok pochłaniały kawałek tego cypla ziemi. Dokoła już nie było nic, tylko fale zwycięskie, które jeszcze opłukiwały ślady ruin. Rybacy wypędzeni z zakątka tego, w którym całe generacje z uporem pozostawały pod grozą bezustanną, zmuszeni byli posunąć się wyżej nieco w wąwóz i obozowali tam gromadnie. Bogatsi budować się zaczęli, inni chronili się pod skalami. Wszyscy razem two-
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/341
Ta strona została przepisana.