Doprawdy... to żyć niewarto! Ależ jakże chcecie! To nie ręce, to jakieś maszyny!... Paulinka przecież, która mnie karmi, wie dobrze, że nie jem wcale za wiele.
Młoda dziewczyna uśmiechnęła się.
— Tak, tak, a wczoraj to co!? Nie jadłeś za dużo... To moja wina, nie umiem odmówić, gdy widzę, że cię łakomstwo twoje tak nieszczęśliwym czyni.
Wszyscy zaczęli żartować z niego i z libacji, jakie sobie sprawiał. Ale mimo udanej wesołości, głosy ich litością drżały wobec tych resztek człowieka, tej masy bez ruchu, w której tyle tylko było życia, ile cierpienia. On znów wrócił do zwykłej swej pozycji i siedział z głową pochyloną na prawo i rękami na kolana zawieszonemi.
— Naprzykład dziś — mówiła dalej Paulinka — mamy kaczkę pieczoną na rożnie...
Ale, przerywając sobie, zapytała:
— Ale, ale... nie widzieliście tam gdzie Weroniki przejeżdżającej przez Verchemont?
I opowiedziała o zniknięciu służącej. Ani Lazar, na doktór nie widzieli jej nigdzie. Dziwić się poczęto manjom starej sługi i żartowano sobie z niej.
— Zabawne będzie zobaczyć, jaką będzie miała minę, gdy wracając, zobaczy nas już przy stole siedzących.
— No, muszę was na chwilę opuścić, moi panowie, gdyż dziś jestem kucharką — rzekła wesoło Paulinka. — Gdybym podała potrawkę spaloną, lub kaczkę niedopieczoną, toby mi dopiero mój wuj z gustem służbę wymówił!
Ksiądz Horteur rozśmiał się głośno, a nawet i doktora ta uwaga rozśmieszyła, gdy wtem okno na pierwszem piętrze otworzyło się z hałasem. Ludwika nie ukazała się w niem, dał się słyszeć tylko głos jej suchy i cierpki.
— Lazarze, pójdź na górę! — wołała.
Lazar mocno rozgniewany, chciał już odmówić żądaniu wyrażonemu tonem tak mało przyjaznym — lecz Paulinka, chcąc uniknąć sceny przy obcych, niemą prośbą skłoniła go do pójścia na górę, sama zaś pozostła chwilę jeszcze na tarasie, dla zatarcia przykrego narażenia jakie wszystkich ogarnęło. Milczenie zapanowało wogóle,
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/351
Ta strona została przepisana.