kały podłogi. Od tej chwili nie opuściła już chorego i on nikogo oprócz niej w pokoju nie znosił. Jak sam mawiał, chciałby być w chorobie pielęgnowany przez cień, ona chodziła tam i napowrót tak, że jej nie czuł nawet. Miała poczucie odgadywania cierpienia i przynoszenia ulgi, uprzedzała jego życzenia, przysłaniała światło, podawała mu filiżanki napoju, które Weronika przynosiła do drzwi. Głównie zadawalało chorego to, że ją widział ciągle przy sobie, poważną i nieruchomą na brzegu krzesełka i wielkie jej, pełne współczucia oczy czuł ciągle w siebie utkwione. Starał się ją rozerwać, opowiadając jej swoje cierpienia.
— Widzisz dziecko, teraz tak, jak gdyby mi kto nożem wyszczerbionym kości w nogach rozcinał... I w tej samej chwili przysiągłbym, że mi ktoś leje ciepłą wodą na nogę.
Potem zmieniały się fazy bólu: to mu się zdawało, że mu obręczą żelazną ściskają nogę w kostce, to znowu, że mu wyciągają nerwy w nogach, jak struny na skrzypcach. Paulinka słuchała, jakby ją to w istocie zajmowało, zdawała się wszystko rozumieć, nie traciła głowy wśród krzyków jego i jęków, ciągle i jedynie zajęta niesieniem mu pomocy. Była nawet wesoła, udawało się jej rośmieszać go między dwoma jękami.
Gdy przybył nakoniec doktór Cazenove, zdziwił się niepomniernie i serdeczny złożył pocałunek na włoskach małej opiekunki chorego. Był to człowiek lat około pięćdziesięciu czterech, suchy, lecz silny i kościsty, służył lat trzydzieści w marynarce i właśnie niedawno zamieszkał w Arromanches, gdzie odziedziczył dom po wuju swoim. Był on przyjacielem państwa Chanteau od chwili, gdy wyleczył panią z jakiegoś niepokojącego zwichnięcia nogi.
— No i cóż? — rzekł, zbliżając się do łóżka chorego. Znowu stara bieda! Przyjechałem raczej jak przyjaciel, niż jak doktór. Wiesz sam dobrze, że więcej jak ta mała i dziesięciu doktorów nie zrobi. Mój kochany, komu się dostanie podagra i kto z nią przejdzie pięćdziesiątkę, musi tę towarzyszkę zatrzymać do końca. Dodaj do tego, że cię dobili temi przeróżnemi pigułkami... Znasz sam jedyne lekarstwo: cierpliwość i flanela!
Udawał on wielki sceptycyzm. Przez lat trzydzieści
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/44
Ta strona została przepisana.