nad małym domkiem w Bonneville; dnie zupełnie do siebie podobne wlokły się jeden za drugim, powrócono do stałych zwyczajów codziennych, przy jednostajnem wahaniu się oceanu. Ale w tym roku w życiu Paulinki wydarzył się wypadek pamiętny. W czerwcu, skończywszy dwanaście i pól lat przystąpiła pierwszy raz do komunji. Powoli religja opanowała ją, religja poważna, wyższa ponad odpowiedzi katechizmu. W młodej swej główce, zastanawiając się nad wszystieem, utworzyła sobie pojęcie o Bogu, jako o panu Wszechpotężnym, Wszechmądrym, który kieruje wszystkiem tak, aby tu na ziemi wszystko szło wedle sprawiedliwości. I to uproszczone pojęcie wystarczyło jej do porozumienia się z księdzem Horteur. Proboszcz, syn wieśniaka, była to twarda głowa, do której przedostało się tylko to, co wyraźne było napisane. Doszedł on do tego, że zadawalniał się zewnętrzną praktyką przyzwoitej pobożności. Osobiście dbał o swoje zbawienie, co zaś do parafjan, to mniejsza oto, myślał sobie, jeśli potępieni będą. Przez lat piętnaście starał się przerazić ich grozą przyszłego życia, lecz mu się to nie udało i teraz żądał tylko od nich jako grzeczności, aby przychodzili do kościoła w wielkie święta. Całe Bonneville też temu skromnemu żądaniu, zadość uczyniło raczej z przyzwyczajenia, pomimo pobożności w jakiej cała wioska pogrążona była. Ta obojętność co do zbawienia innych, równała się w księdzu Horteur wielkiej tolerancji. Co sobotę grywał on w warcaby z panem Chanteau, chociaż mer, tłumacząc się podagrą, nigdy w kościele nie bywał. Pani Chanteau spełniała zresztą to, co było koniecznie potrzebne, chodząc na mszę regularnie i prowadząc z sobą Paulinkę. Dziewczynkę ujęta wielka prostota proboszcza. W Paryżu nie kryto się przed nią z wymysłami na księży, file ten ksiądz, na brzegu morza, wydawał jej się prawdziwie uczciwym człowiekiem w swych grubych trzewikach, z karkiem spalonym od słońca, sposobem mówienia i manierami, prawie wieśniaczemi. Zauważyła pewną drobnostkę, która ją do reszty podbiła. Ksiądz Horteur namiętnie lubił dużą swoją fajkę pianową. Ponieważ miał jednak pewne skrupuły, chował się z nią do ogrodu i palił, chodząc samotnie pomiędzy grzędami sałaty, a chował ją zawsty-
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/59
Ta strona została przepisana.