Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/80

Ta strona została przepisana.

uczucia, a może i małżeństwa, nie powstała w jej głowie. Tak jak Lazar uważała swą wychowanką za małą dziewczynką i, obiecując sobie namyślić się nad tem, postanowiła zwracać większą na nich uwagą, chociaż postanowienia tego nie dotrzymała, mało zajmując się tem wszystkiem, co nie było przyjemnością dla jej syna.
Gorące dni sierpniowe nadeszły. Młody człowiek zdecydował, iż na drugi dzień pójdą się kąpać, idąc do fabryki. Przejęta myślą konwenansów światowych, pani Chanteau towarzyszyła im, pomimo szalonego upału, jaki panował o godzinie trzeciej po południu. Usiadła przy Maćku na rozpalonym piasku i zasłoniła się parasolką, pod którą biedny pies głową swą chronił o ile się dało.
— No, gdzie ona idzie? — zapytał Lazar, widząc, że Paulinka kryje się za odłam skały.
— Idzie się przebrać do kąpieli przecież! — zawołała pani Chanteau. — Odwróć się, przeszkadzasz jej, to nieprzyzwoicie!
Stanął zdziwiony, jakby sobie sprawy z tego zdać nie umiejąc, obejrzał się na ową skałą, potem na matką, jak gdyby chciał zbadać czy nie żartuje z niego, nareszcie odwrócił się. Jednak rozebrał się prędko, włożył kostjum, nic już więcej nie mówiąc.
— No, jesteśmy gotowi!? — krzyknął nareszcie. — To nowa bieda! Cóż tam? stroisz się jak na spacer?
Paulinka lekko wybiegła z za skały, śmiejąc się śmiechem zbyt wesołym, w którym czuć było pewne zakłopotanie. Od czasu jego powrotu nie kąpali się jeszcze. Ona miała na sobie kostjum zapamiętałej pływaczki, z jednej sztuki, ściśnięty pasem. Wydawała się w tym stroju jakby z marmuru wykuta. Ręce i nogi odkryte, małe stopki w lekkich pantofelkach były alabastrowej białości.
— Co myślisz? — zapytał Lazar. — Popłyniemy aż do Picochets?
— Dobrze, do Picochets — odpowiedziała.
Pani Chanteau krzyczała:
— Nie oddalajcie się zbytecznie! Zawsze mi takiego strachu napędzicie!
Ale oni już byli w wodzie. Picochets, grupa skał, z których niektóre, nawet przy przypływie morza były wi-