Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/95

Ta strona została przepisana.

— Nic pilnego — odpowiadała — niebezpieczeństwo jeszcze daleko.
— Przecież jużeś postanowiła, że ich tam kiedyś pożenisz... Nie zmieniłaś pewno zamiaru, co? Pomarliby z rozpaczy.
— Rozumie się, żeby pomarli... póki rzecz nie zrobiona, można jej nie robić, jeśli się złą wydaje. A zresztą cóż, są przecież wolni, zobaczymy, czy im się to tak zawsze podoba jak dzisiaj.
Paulinka i Lazar rozpoczęli znowu wspólne życie oboje, trzymani w domu przez zbyt silną zimę. W pierwszych dniach widziała go tak smutnym, tak rozgniewanym na wszystko, tak jakoś zawstydzonym przed sobą samym, że pielęgnowała go jak chorego, robiąc mu przeróżne ustępstwa. Miała w sercu nawet litość nad tym dorosłym chłopcem, którego niepowodzenia tłumaczyły się wolą niewytrwałą i odwagą tylko nerwową i brała nad nim powoli górę w macierzyńskich troskliwościach i łagodnych przestrogach. Z początku unosił się, mówił, że pójdzie na rolę jak prosty chłop, to znów gromadził projekty szalone natychmiastowego zrobienia majątku, wstydząc się tego, że jadł chleb, i niechcąc pozostać ani godziny dłużej ciężarem rodziny. Później dni mijały, on ciągle odkładał wykonanie swoich planów, co rano stare zarzucając, a nowe budując projekta dobicia się jednym skokiem do fortuny, zaszczytów i sławy. Ona przerażona fałszywemi zwierzeniami ciotki, burzyła się przeciw tym jego porywom, przecież nikt od niego nie żąda takiego łamania sobie głowy. Przyjdzie wiosna, będzie chciał poszukać sobie jakiej pozycji, to ją znajdzie, a tymczasem wszyscy go tutaj zmuszą, żeby sobie wypoczął. Z końcem pierwszego już miesiąca zdawało się, że go opanowała i pokonała zupełnie; popadł w jakieś odrętwienie, w rezygnację gderliwą, na to wszystko co nazywał „ogłupieniami egzystencji.“ Z każdym dniem więcej Paulinka czuła w Lazarze wstręt do czegoś nieznanego, niepokojącego ją i oburzającego. Żałowała tych uniesień gorących, które niknęły tak szybko jak ognie ze słomy, szczególniej wtedy, gdy słyszała jak szydził ze wszystkiego i głosem suchym i ironicznym, wyznawał zasadę nicości. Było to