jakby w spokoju zimy, w tym odludnym zakątku Bonneville, obudzenie się dawnych paryskich stosunków, czytań i dyskusji między kolegami szkolnymi. Odzywał się tu pesymizm źle kierowany, z którego tylko pozostały genialne wybuchy, wielka poezja czarna Schopenhauera. Młoda dziewczyna rozumiała dobrze, że w głębi tego procesu wytaczanego ludzkości, w jej kuzynie tkwiła wściekłość z powodu klęski doznanej, z powodu fabryki utraconej, od czego w jego pojęciu ziemia rozpaść się była powinna. Ale głębiej wnikać w przyczyny nie mogąc, protestowała tylko gorąco, gdy rozpoczynał wywody na stary temat, negację postępu i ostateczną bezużytecznoćć wiedzy. Wszakże ten bałwan Boutigny majątek zrobi na fabrykacji sody handlowej! A więc poco się wysilać i rujnować na szukanie czegoś lepszego, poco dochodzić nowych praw naturyI? I za każdym razem, wychodząc z tego samego punktu, konkludował z zaciśniętemi przykrym śmiechem ustami, że wiedza wtedy tylko miałaby jaką taką użyteczność, gdyby dawała środek zniszczenia jednym zamachem całego świata, za pomocą kilku olbrzymich nabojów. Potem po kolei występowały w przykrych żartach podstępy woli rządzącej światem, ślepa głupota pragnienia życia, gdyż życie było tylko boleścią i skończyło się dojściem do przekonań fakirów indyjskich, do wybawienia przez zniszczenie. Gdy Paulinka słuchała go przesadnie wyrażającego wstręt do czynu, przepowiadającego samobójstwo ostateczne narodów, dążących w masach do ciemności, zarzekających się tworzenia nowych generacji, od chwili, gdy rozwinięta ich inteligencja do najwyższego stopnia, przekona ich, jak okrutną farsę jakaś siła nieznana grać im każe, unosiła się, szukała argumentów i, nie znając kwestji, nie wytrzymywała dyskusji, a on jeszcze żartował z niej, mówiąc, że nie ma głowy metafizycznej. Nie uznawała się jednak za zwyciężoną, odtrącała od siebie Schopenhauera, z którego chciał jej czytać niektóre ustępy. Byłaby go udusiła własnemi rękami, tego człowieka, który tak bardzo źle myślał o kobietach, gdyby nie to, iż przynajmniej miał tyle serca, że kochał zwierzęta. Zdrowa, oddychająca szczęściem przyzwyczajeń i nadzieją jutra, ona znów ze swej strony zmuszała go do milczenia,
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/96
Ta strona została przepisana.