tała dziennik wujowi, Lazar wybiegł z pokoju cały wzburzony tem, iż słyszał fantazje jakiegoś pisarza, który przedstawiał niebo dwudziestego wieku, zapełnione latającemi balonami, przenoszącemi podróżnych z jednego świata na drugi. Jego już wtedy nie będzie, balonów tych już on nie zobaczy, dla niego gubiły się one w głębi nicości wieków przyszłych, których bieg poza granicami jego istnienia napełniał go trwogą i niepokojem. Chociaż filozofowie jego mówili mu, że ani jedna iskierka życia nie ginie, jego ja osobiste energicznie opierało się śmierci. Już w tej walce wesołość jego zginął, drżąc cały, że ulec w niej musi, chory głównie z przeciwieństwa, które popychało go ku czci śmierci z szaloną tejże śmierci obawą. Gdy Paulinka patrzyła na niego, niezawsze rozumiejąc przeskoki jego charakteru w godzinach, w których krył swój ból z wstydliwością trwożliwą, uczuwała dla niego wielką litość, pragnęłą być bardzo dobrą i uczynić go szczęśliwym.
Dni wlokły się ciężko i powolnie, znowu w wielkiej izbie na drugiem piętrze pośród porostów morskich, butelek, słoików i narządzi, których wyzucić nawet Lazar nie miał siły. Trawy zeschłe rozpadały się na proch, płyny w słojach kolor zmieniały, a narzędzia psuły się pod warstwami kurzu. Gubili się, zanudzali w pośród tego nieporządku. Często od rana do wieczora ulewy grudniowe rozbijały dachówki na domu, wiatr zachodni dudniał jak miechy organów w szparach przepierzeń. Tygodnie całe mijały bez jednego promienia słońca, widzieli tylko morze szare, nieskończoność szarą, w której ziemia zdawała się rozpływać. Paulinka dla zajęcia czemśkolwiek długich, próżnych godzin, bawiła się układaniem systematycznych kolekcji traw zebranych na wiosną. Najprzód Lazar przechadzał się tylko znudzony i z pod oka spoglądał, jak rozkładała i przyklejała delikatne gałązki, których czerwone i niebieskie kolory, zachowywały odcienie akwareli. Potem, chory z bezczynności, zapominając o swojej teorji nicości, wygrzebał fortepian z pod połamanych przyrządów i brudnych flaszek, które go zalegały. W tydzień później namiętność do muzyki opanowała go znowu całkowicie. Była to w nim ta pierwsza skaza i pierwszy stygmat artysty, jaki odnaleźć było można u niedoszłego
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/98
Ta strona została przepisana.