uczonego i zbankrutowanego przemysłowca. Pewnego ranka, gdy grał swój „marsz śmierci,“ myśl wielkiej symfonji boleści, którą niegdyś chciał pisać, nagle rozpaliła go znowu. Wszystkie inne kawałi wydały mu się złemi, postanowił zatrzymać tylko marsz; ale jaki przedmiot cudowny, jakie by się to dzieło potężne stworzyć dało — i z tego punktu wychodząc, w planie przyszłej symfonji, mieścił całą filozofję swoją. Początek miał wyobrażać życie znudzone egoistycznym kaprysem jakiejś siły, później iść miały ułudy szczęścia, oszukaństwa życia w rysach porywających, pary zakochanych, rzeź żołnierzy, Bóg umierający na krzyżu, krzyk bólu wzrastający coraz bardziej, wycie istot ziemskich przepełniające niebo aż do ostatniego śpiewu oswobodzenia, śpiewu, którego niebiańska słodycz wyrażać miała zachwyt ze zniszczenia wszechświata. Zaraz nazajutrz wziął się do pracy, tłukąc w fortepian i pokrywając papier punktami i linjami czarnemi. Gdy instrument już jęczał tylko, coraz bardziej rozbity, dośpiewywał głosem nuty, a pokój przepełniony był zmieszanemi tonami, jakby niezliczonych dzwonów razem grających. Nigdy jeszcze żadna praca tak dalece go nie porwała, zapominał o obiadach i kolacjach, grał ciągle, ogłuszając Paulinkę, która w poczciwości swojej znajdowała ładnem to, co skomponował i przepisywała na czysto jego bazgranie. Teraz zdawało mu się, że już napewno pochwycił wymarzone od tak dawna arcydzieło.
Nakoniec Lazar uspokoił się, pozostawała mu do napisania już tylko cześć początkowa, do której natchnienie nie przychodziło. W myśli wyobrażał sobie, że wszystko dokoła powinno spać w spokoju i palił papieros po papierosie, siedząc przed partycją, rozłożoną na wielkim stole. Teraz Paulinka siadała do fortepianu i grywała ustępy nowej symfonji z niezręcznością uczenicy. Wtedy to bliskość ich stosunku stała się niebezpieczną. Umysł jego nie był już cały przejęty, a ciało całe znużone kłopotami fabryki. I teraz, znajdując się z nią sam na sam w pokoju, bez zajęcia, rozleniwiony, kochał ją z czułością coraz większą. Ona była tak wesoła, tak dobrał poświęcała się tak radośnie! Z początku zdawało mu się, że ulega prostemu porywowi wdzięczności, jakiemuś zdwojeniu uczucia bra-
Strona:PL Zola - Rozkosze życia.djvu/99
Ta strona została przepisana.