Wstał i trzymał w uścisku obiedwie ręce Piotra, po chwili znów usiadł, zmuszając Piotra do zajęcia miejsca na krześle obok stojącem i rzekł z żywością:
— Wróciwszy do Francyi, zapewne zaraz pójdziesz odwiedzić kardynała Bergerot... Proszę cię, przypomnij mnie jego łaskawej pamięci. Miałem przyjemność spotkania się z nim, gdy przybył do Rzymu, otrzymawszy kardynalski kapelusz. Stanowczo uważam go za jednego z luminarzy wśród duchowieństwa francuzkiego. Ach, gdyby tak światły rozum jak jego, chciał się z nami połączyć do wspólnej pracy, do pracy dla dobra naszego świętego Kościoła! Na nieszczęście lękam się, że jest on czasami innych od nas poglądów.
Piotr był silnie ździwiony, bo po raz pierwszy słyszał monsignora Nani mówiącego z uznaniem o kardynale Bergerot, i to w ostatniej chwili. Nie mając już nic do stracenia, powiedział szczerze, dla zadowolenia swej ciekawości:
— Tak, Jego Eminencya ma swoje własne zapatrywania... i wiem, że brzydzi się jezuitami...
Monsignor Nani nadał swej twarzy wyraz wielkiego ździwienia i zadziwiającej otwartości:
— Jakto, brzydzi się jezuitami?... W czemże jezuici mogli zawinić przeciwko niemu?... Przecież jezuitów już niema... zakon, można rzec, że nie istnieje.. Czyżeś widział chociażby jednego jezuitę podczas swej bytności w Rzymie?... Mo-
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1049
Ta strona została uwierzytelniona.