tomny, pomimo zwykłej swej ostrożności w mówieniu, zwierzał się dalej:
— Oni chcą mnie otruć... oni się teraz mocniej jeszcze uwzięli na mnie... mszczą się, żem przed tobą odsłonił cały ich charakter... pamiętasz, owego wieczoru, gdym ulżył sercu, opowiadając moje nieszczęścia... Mówiłem ci, że się dowiedzą... i dowiedzieli się... Oto teraz też niepotrzebnie mówię, bo i to zaraz wiedzieć będą... a teraz już na pewno zginę pod ciosem zadanym ich ręką... Tak... wszystko dla mnie skończone... mogę się uważać za trupa... a jednak myślałem, że pod opieką kardynała Boccanera, będę bezpieczny! Lecz oto widzę, że ten nieszczęsny pałac będzie moim grobem...
Piotr litował się nad egzaltowanemi przywidzeniami, jakie skutkiem choroby stwarzał don Vigilio, szkodząc sobie i dokuczając w sposób niemiłosierny, rzekł przeto:
— Więc opuść Rzym... ucieknij ztąd... jedź chociażby do Francyi, gdziekolwiekbądź!
Zdumiony tą propozycyą, don Vigilio oprzytomniał na chwilę i rzekł ze spokojnem przekonaniem:
— Mam uciekać ztąd, powiadasz — po co?... We Francyi jest ich pełno. Gdziekolwiekbądź wszędzie ich jest bez liku. Gdzie się obrócę, wszędzie ich znajdę, bo oni są wszędzie. Nie, już wolę tutaj pozostać... niechaj raz temu będzie ko-
Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1057
Ta strona została uwierzytelniona.