Strona:PL Zola - Rzym.djvu/1060

Ta strona została uwierzytelniona.

wało około urzeczywistnienia tej nadziei. Równocześnie spadły więc wszystkie gromy, wszystkie nieszczęścia a to zniweczenie tak długo pielęgnowanej ambicyi, najkrwawiej szarpało jej serce.
Dla kłaniającego się przed nią Piotra powstała także z fotela, lecz w tym ruchu, który wykonywała na pozór machinalnie, można było dostrzedz wiele odcieni. Piotr czuł, że w jej oczach był nic nieznaczącą figurą, księdzem cudzoziemskim, nieumiejętnie służącym Bogu, kiedy dotychczas nie zdołał dojść chociażby do tytułu prałata.
W wysokiej, obszernej komnacie panowała głęboka cisza i tylko kilka pań siedziało nieruchomie w niemej żałości. Piotr stanął na boku, uznawszy; że mu nie wypada, jako domowemu, odejść natychmiast jak odchodziła większość osób wchodzących. Wtem, na jednym z foteli spostrzegł drobną, krzywą postać kardynała Sarno. Jako przyjaciel rodziny Boceanera, kardynał Sarno musiał tu zasiąść już oddawna a ogarnięty nadmiarem ciężkich wzruszeń, osunął się w głąb fotela, przymknął powieki i nieznacznie zasnął. Wszyscy obecni szanowali sen jego. O czemże on śnił w swej drzemce?... Czy o karcie chrześciaństwa, którą miał wyrytą pod przypłaszczoną swą czaszką?... Czy w dalszym ciągu nawet podczas snu zajmował się sprawami Propagandy, nad dobrem której prześlęczał całe życie?... Czy podbijał dla Kościoła nowe ludy, nowe świata obsza-